„Buty
Ikara” – Marian Buchowski
Książka
Mariana Buchowskiego zaczyna się rewelacyjne, a później jest już tylko coraz lepiej.
Pierwszych
kilkanaście kartek i pierwsze skojarzenie – pamiętam, jak w latach stachurowych gruchnęła wieść, że Polska
ma czterdzieści miliardów dolarów długu, a więc złość na „komunę” (w
cudzysłowie, bo komunizmu w Polsce nie było nigdy, nie było go nawet w ZSRR, to
skąd niby u nas?), ale i zmartwienie, bo jak my go spłacimy? Dziś polski dług
przekracza… bilion? trylion? kwadrylion? Oj tam, oj tam… Kto by się tym
przejmował, wszyscy są zadłużeni, a obecnej władzy monstrualnego zadłużenia
nikt już nie wyrzuca.
Zaprawdę
powiadam wam: lepiej byłoby dla Edwarda Stachury, gdyby okazał się ubeckim agentem
– to przynajmniej tłumaczyłoby jakoś, czemu nie pluł w swoich dziełach na
„komunę”. Bo, cholera, nie pluł. Więc albo ten Stachura jakiś pokręcony, albo
„komuna” mniej straszna, niż ją malują. I skończą pewnie książki Stachury na
jakimś indeksie dzieł zakazanych/zapomnianych. Tu warto jednak dodać, że
rzeczywiście nie pluł, lecz i nie wychwalał. Choć może się to młodym Polakom
wydawać dziwne, Stachura żył w PRL, ale jakby obok PRL. I jestem pewien, że nie
tylko on jeden – w końcu o kawałek tych lat zahaczyłem i ja.
Co
może zrobić polityk łaknący ponad wszystko uznania, podziwu, wdzięczności,
tytułu opatrznościowego męża stanu? Ano, może rzeczywiście zrobić coś
spektakularnie dobrego dla narodu – to jednak droga trudna, czasochłonna,
wymagająca wysiłku, nie zawsze skuteczna. Na szczęście jest też technika
prostsza, nieomalże gwarantująca powodzenie, sztuczka zwana przyciemnianiem tła
– chodzi o to, by przeszłość pokazać w tak strasznie ciemnych barwach, że dzień
dzisiejszy wydaje się na tym tle jasny, a polityk za niego odpowiedzialny jawi
się jako postać wręcz świetlista.
Czasem,
czytając wspomnienia z czasów „komuny”, w której i ja żyłem, zastanawiam się,
jakim cudem ktokolwiek przeżył ten sowiecki obóz koncentracyjny, ten
komunistyczny reżim, ten czerwony terror, te kozackie sotnie cwałujące po
ulicach od rana do nocy, to bezrobocie i głód… chociaż nie, przepraszam, z
głodu Polacy uciekają na Zachód teraz, wtedy uciekali z przyczyn politycznych.
W każdym razie taki właśnie koszmarny obraz „komuny” psuje Stachura.
Byli
i tacy, którzy – może nawet bez jednoznacznie złej woli – posługując się… hm… koloryzowaniem (ależ jestem delikatny!),
starali się obraz Stachury nieco… poprawić, sugerując na przykład, że wiersz
„List do Pozostałych” nie mógł (z jakichś powodów) ukazać się inaczej niż tylko
w drugim, nieoficjalnym obiegu. Bzdura kompletna – w pierwszym obiegu ukazał
się wcześniej. Na szczęście na odpowiedzialność i dokładność Buchowskiego można
liczyć – z takimi czy podobnymi mitami rozprawia się sprawnie i bez
kompromisów.
„Buty
Ikara” są dziełem dualistycznym… co najmniej, bo to wiarygodny dokument (ponad
osiemset przypisów dowodzi rzetelności biografii Stachury), ale też cudownie
napisana opowieść o czasach i ludziach, pasjonująca opowieść, którą z
przyjemnością czytać mogą również osoby zupełnie Edwardem Stachurą
niezainteresowane. I jeśli czegoś mi tu zabrakło, to jedynie zdjęć –
kilkadziesiąt zamieszczonych w książce fotografii wzbudziło tylko niedosyt. Tym
bardziej że zdarzenia, ale i relacje różnych osób, które się ze Stachurą
zetknęły, Marian Buchowski oddaje tak… plastyczne, tak wciągająco i
pociągająco, że chciałoby się je nie tylko zobaczyć, ale wręcz dotknąć.
„Kiedy
zaczęła przygrywać orkiestra, w moją stronę skierował się nieznajomy mężczyzna
z tej większej Sali. Prawdopodobnie nie poszłabym z nim do tańca, gdyż szedł
zdecydowanie i sprawiał wrażenie, jakby był w lokalu na chwilę. Nie zdjął nawet
lekkiego płaszczyka, jaki miał na sobie. Jednak w miarę jak się zbliżał i
zatrzymał, aby zaprosić mnie do tańca, wszystko we mnie mówiło, że już z nim
kiedyś tańczyłam, że to ktoś dla mnie wyjątkowy”*.
Biografia
Stachury, jak każda naprawdę dobrze opracowana, zaczyna się od prezentacji
przodków oraz wczesnego dzieciństwa przyszłego poety, które spędził on na
osiedlu fabrycznym Reveil należącym administracyjnie do Charvieu w kantonie
Pont-de-Chéruy. Dalsze dzieciństwo, już po sprowadzeniu się rodziny do Polski w
1948 roku, trudne relacje z ojcem – przemocowcem i autokratą (ich konflikt
trwał nieomalże do końca życia ojca i poważnie wpłynął na kształtowanie się
osobowości poety), szkoła, a właściwie szkoły, bo i problemów wychowawczych
przysparzał młody Edward Jerzy Stachura naprawdę wiele, pierwsze i kolejne
wiersze, inne utwory, tłumaczenia, małżeństwo, problemy finansowe, stypendia,
egzotyczne wyjazdy zagraniczne… rok po roku, zdarzenie po zdarzeniu. Biografia
nie kończy się na śmierci jej bohatera – Buchowski relacjonuje, nieomalże do
dziś, rozmaite przedsięwzięcia związane z twórczością Stachury i nim samym.
„Być
może z czubków uniwersyteckich katedr już widać, że Stachura się ciągle oddala,
jest coraz mniejszy, znika. Tu, na dole, nie jest to takie oczywiste. Choć nikt
Stachury nie lansuje”**.
--
*
Marian Buchowski, „Buty Ikara”, wyd. Iskry, 2014, s. 299.
**
Tamże, s. 602.