czwartek, 19 września 2024

Nasza inteligencja i inteligenci

 „Rozmowy o inteligencji” – Piotr Kulas

Wywiady albo raczej rozmowy na temat inteligencji. Piotr Kulas rozmawia z intelektualistami, to jest z Agatą Bielik-Robson (filozofia), Zbigniewem Bokszańskim (socjologia), Henrykiem Domańskim (nauki humanistyczne), Dariuszem Gawinem (historia idei, filozofia), Joanną Kurczewską (socjologia), Andrzejem Mencwelem (historia i antropologia literatury), Pawłem Śpiewakiem (socjologia), Andrzejem Walickim (filozofia, historia idei), Andrzejem Waśkiewiczem (socjologia) oraz Tomaszem Zaryckim (socjologia, nauki społeczne). Piotr Kulas – polski socjolog i historyk idei, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, badacz inteligencji – wydaje się znakomicie do tych rozmów przygotowany, wie, w czym specjalizują się jego rozmówcy, zna ich publikacje, dorobek naukowy, a nawet ważniejsze elementy drogi życiowej.

W publikacji tej nieco mniej uwagi poświęca się inteligencji rozumianej jako zdolność uczenia się oraz wykorzystywania posiadanej wiedzy i umiejętności w sytuacjach nowych, a zdecydowanie więcej inteligencji, którą Słownik Języka Polskiego PWN określa jako ogół ludzi wykształconych i wykonujących zawodowo pracę umysłową. Powiedziałbym od razu, że mocno się z tą definicją nie zgadzam, bo licencjat i praca w biurze z nikogo nie czynią automatycznie inteligenta. W każdym razie tak sądzę.

Piotr Kulas zdaje sobie sprawę, że pojęcie inteligencji nie jest jednoznaczne. Widać to też wyraźnie w wypowiedziach jego rozmówców.

„W publikowanych tu rozmowach kategoria inteligencji jest wieloznaczna. Starałem się nie narzucać jednego sposobu jej rozumienia, ale zależało mi, aby w wywiadach obecny był wątek inteligencji etosowej. Rozmowy rozwijały się wokół kilku stałych zagadnień: oceny młodych środowisk, współczesnej roli inteligencji i intelektualistów, napięć pomiędzy klasą średnią a inteligencją, oceny inteligencji w czasie transformacji, jak również sensowności i potrzeby przekazywania „inteligenckich” wzorów” [1].

Kto należy do inteligencji, a kto jednak nie? Jakie mogłyby być kryteria? To okazuje się też nie takie proste, zwłaszcza w dłuższych okresach historii najnowszej. Nie ulega wątpliwości, że w dwudziestoleciu międzywojennym funkcjonowała w Polsce znacząca i liczna inteligencja, a jak to było w czasach PRL lub obecnie?

„Tym, co wyklucza wielu młodych ludzi, którzy potencjalnie mogli by być opisani jako inteligenci, jest brak inteligenckiej genealogii. Podkreślają oni, że chociaż znają języki obce, piszą książki, są akademikami, to jednocześnie nie mając inteligenckich przodków, nie mogą być uznani za inteligentów. Innymi słowy, pochodzenie z inteligenckiej rodziny, z inteligenckiego domu, który jest na dodatek w określony sposób wyposażony, chodzenie do pewnego typu szkół – to wszystko składałoby się na współczesny obraz inteligencji i równocześnie potwierdzało inteligencką tożsamość.
/…/
Bo trzeba pętaka wziąć za rękę i po raz pierwszy zaprowadzić go do filharmonii, znaleźć czas, żeby dziecku pokazać, co w obrazie takim czy innym jest ważne czy istotne. Poza tym dzieci, jak pan zapewne wie z własnego doświadczenia, są w części produktem ubocznym życia, które prowadzą rodzice” [2].

Kim w końcu jest obecnie inteligent? Czy inteligencja jest jednorodna i jednomyślna?

„...każdy inteligent to nieustanne tworzenie własnego świata społecznego, to ustawiczne wybory. Inteligent zawsze ma problemy z wyborem, życia i idei. Także polski inteligent. W tym wyborze istotną ramę ograniczającą stanowi nie tylko swoje, ale i cudze państwo. Niekiedy może to budzić rozpacz, a niekiedy zniecierpliwienie” [3].

„Czym charakteryzuje się inteligent? Tłumaczę to studentom – potencjalnie przyszłym inteligentom? – tak: inteligent jest to ktoś, kto mając do dyspozycji trzy tysiące zło tych, pojedzie raczej na wycieczkę do Florencji, niż̇ kupi duży telewizor LCD” [4].

Choć motywem zbioru rozmów jest inteligencja, to jednak pojawiają się w nich też tematy poboczne; opinie, przekonania, przeżycia.

„Kiedy słyszę, jak strasznie było za komuny, to myślę, że to jest część kombatanckich opowieści” [5].

Bardzo wartościowa pozycja. Zwłaszcza dla tych czytelników, którym nadal marzy się prosty, czarno-biały obraz świata i życia.




---
[1] Piotr Kulas, „Rozmowy o inteligencji”, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa, 2016, s. 11.
[2] Tamże, s. 15-18.
[3] Tamże, s. 90.
[4] Tamże, s. 211.
[5] Tamże, s. 29.

niedziela, 15 września 2024

Kwakrzy: inspiracja i polemika

 „Czekając na Boga” – Zbigniew Kaźmierczak

Jestem prostym człowiekiem, może odrobinę bardziej oczytanym, niż polska średnia krajowa, ale to nadal nie oznacza, bym miał wprawę i kompetencje w zakresie czytania i pełnego zrozumienia tekstów naukowych. Z tego powodu moje rozważania na temat tej książki będą laickie, ale przede wszystkim prywatne – jest to dla mnie kwestia istotna, bo przyznam, że irytuje mnie maniera pracowników dydaktycznych uczelni, którzy w swoich publikacjach, osobiste przekonania prezentują w formie dogmatów (twierdzeń przyjmowanych za pewne i prawdziwe na mocy autorytetu osoby, która je wygłasza) lub budują je na specjalnie wyselekcjonowanych źródłach. Przyjmuję jednak do wiadomości, że w tym środowisku widocznie tak trzeba.

O czym jest książka? Jej podtytuł to: „Rozpad i nowy sens kwakryzmu liberalnego”. A to oznacza, że nie tyle traktuje ona o kwakierstwie (wolę to określenie, bo występuje w Słowniku Języka Polskiego PWN i Wielkim Słowniku Języka Polskiego*, oznaczające doktrynę, zasady i obyczaje kwakrów), co dowodzi, że kwakierstwo liberalne upada lub się rozpada. Ciekawa publikacja, ale raczej nie adresowana do kogoś, kto chciałby się w miarę szybko i w skrócie dowiedzieć, kim są kwakrzy. Choć i takie informacje dałoby się w tej publikacji znaleźć.

Dwie główne tezy „Czekając na Boga”:
a) kwakierstwo liberalne się sypie,
b) uratować wartościowe idee kwakierstwa liberalnego, a jest ich wiele, może jedynie projekt (zapewne autorstwa samego Zbigniewa Kaźmierczaka, ale tego pewien nie jestem) sformułowania/powołania kwakierstwa mistycznego. Jeszcze innym rozwiązaniem mogłoby być kwakierstwo socjologiczne lub anarchiczne (nie chodzi tu oczywiście o chaos, ale o niewielkie lokalne grupy, luźno współpracujące ze sobą, choć niekoniecznie).

W „Czekając na Boga” porusza też autor wiele innych kwestii, choć zwykle pokrewnych: komunitaryzmu egzystencjalnego, przemocowości głównych religii, a już katolicyzmu w szczególności, dualizmów werbalno-empirycznych, niepewności poznawczej itd.
Autor zbudował swoje tezy w oparciu o obserwacje (zapewne były to wieloletnie badania) kwakierstwa brytyjskiego. Uważa też, że w USA może to wyglądać podobnie. Trudno mi o tym cokolwiek powiedzieć – nie wiem, nie byłem, nie znam się. Z moich obserwacji wynika, ale to tylko ciekawostka, że w Polsce oraz Czechach liczebność kwakrów wyraźnie wzrosła w przeciągu ostatnich dwudziestu lat. Oczywiście nie musi to oznaczać, że autor nie ma racji, przewidując rozpad kwakierstwa liberalnego w Wielkiej Brytanii.

Książka napisana dobrą polszczyzną, z polotem, sprawia wrażenie wiarygodnej – w tym sensie, że zawiera autentyczne przekonania autora – w to akurat wierzę. Czyta się w miarę gładko, a obawiałem się, że z powodu niedostatków mojej edukacji, lektura może się okazać drogą przez mękę. Nietłumaczone wstawki z łaciny problemu nie stanowią żadnego, wszak każdy cywilizowany Polak łaciną posługuje się biegle; zawsze też można skorzystać z jakiegoś translatora.

Wyjątkową wartość „Czekając na Boga” stanowi, moim skromnym zdaniem, inspiracja i polemika. Inspiracja słowami autora i polemika z samym sobą, a konkretnie z własnymi przekonaniami. Mogłyby to być próby odnalezienia odpowiedzi na pytania typu: a co ja o tym sądzę, jakie jest moje stanowisko w tej kwestii, skąd ono pochodzi, czy nadal jest aktualne? Rzecz jasna można też polemizować z przekonaniami autora. Zaprezentuję przykład.

„Obok chrześcijan kwakrami stali się również żydzi, muzułmanie, hinduiści czy buddyści – wszyscy nie wyrzekając się w nowym wyznaniu swojej poprzedniej tożsamości. Jest nieuniknione, że organizacja światopoglądowa, która dopuściła do swojego grona i uznała za wyrażające jakoś jej charakter nieomal wszystkie możliwe, sprzeczne światopoglądy przestaje eo ipso istnieć, gdyż nie posiada już ideowego rdzenia, jedności i tożsamości” [1].

Moje rozważania. Czy jest możliwe, że kwakrzy dysponują jednak nadal „ideowym rdzeniem”, który stanowi wartość duchową znacznie wyższego rzędu niż intelektualne różnice, które autorowi wydają się nie do pogodzenia? A czy nie prościej byłoby, zamiast forsować zmiany w kwakierstwie liberalnym, związać się z kwakrami ewangelikalnymi lub tradycjonalnymi (ortodoksyjnymi), u których wymienione problemy nie występują?

„Drugi błąd kwakryzmu liberalnego jest bardziej natury teologicznej: było nim odrzucenie obecnej we wcześniejszym kwakryzmie i we wszystkich religiach idei diabła. Decyzja ta prowadziła do stopniowego odrzucania teizmu, gdyż na gruncie teizmu, jeżeli nie przypiszemy zła w świecie aktywnościom diabła, to musimy przypisać je pozytywnej woli Boga” [2].

Moje rozważania. „Pozytywnej woli Boga”? A może jednak sprawczej woli? Nie mam pojęcia czy kwakrzy liberalni na świecie odrzucili ideę diabła, ale założę na ten moment teoretycznie, że tak. Więc zastanawiam się, czy może być tak, że Bóg kwakrom wystarczy? Zwłaszcza w świetle biblijnego stwierdzenia „Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko” [3]?

Za odmianę wartościowych inspiracji uważam skojarzenia. Na przykład przyszedł mi na myśl trzmiel i pochodzące sprzed stu lat naciągane przekonanie (Antoine Magnan), że zgodnie z zasadami aerodynamiki trzmiel latać nie może, ale trzmiel ma to głęboko w… odwłoku i lata sobie w najlepsze. Inne skojarzenie to Rumi (perski mistyk) i jego stwierdzenie, że miłujący Boga nie mają religii, tylko samego Boga. I mnóstwo innych, bo – jak już wspomniałem – to wartościowa i inspirująca lektura.

Ostatecznie wydaje mi się, że kwakrzy liberalni będą istnieli i działali tak długo, jak Bóg będzie ich potrzebował oraz będą ludzie gotowi odpowiedzieć na Jego wezwanie.




---
[1] Zbigniew Kaźmierczak, „Czekając na Boga”, Wydawnictwo Naukowe Semper, 2024, s. 11.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, wyd. Pallotinum, Księga Izajasza 45,7.
* https://wsjp.pl/haslo/podglad/71430/kwakierstwo i https://sjp.pwn.pl/sjp/kwakierstwo;2476890.html - dostęp 15 września 2024.


środa, 11 września 2024

Grecja - nagie plaże i demony

 „Przebudzenie” – Jack Ketchum

Głównym bohaterem powieści jest zamożny biznesmen, Jordan Thayer Chase, który czasem miewa niezrozumiałe ezoteryczne doświadczenia i przeżycia, związane z zabytkami historycznymi. Nieomalże równie ważną osobą dramatu jest Lelia Narkisos, kobieta piękna, ale… bardzo niebezpieczna oraz Dodgson, turysta zadomowiony w Grecji, romansujący z Lelią, a może to raczej ona z nim. Wszyscy oni, jak i kilkoro innych osób, pełnią rolę narratorów w tej powieści.

„Zdarzało mu się to wcześniej, choć nigdy aż tak.
Zwiedzał jakieś miejsce, a ono nieoczekiwanie sięgało ku niemu. Zawsze było to miejsce starożytne. Odbierał to jako dotyk starożytności, jakby żywej. Głęboko go to poruszało. Był świadom towarzyszącemu temu niebezpieczeństwu. Był świadom zmian, które w nim zachodziły – zwykle na lepsze. Tym razem odbyło się to inaczej” [1].

Tym razem metafizyczny impuls kazał Jordanowi wybrać się do Grecji. W firmie bąknął coś o konieczności dogrania pewnych spraw w Mykenach, co można było zrobić równie dobrze przez telefon, i wsiadł w pierwszy samolot. Na miejscu odwiedził historyczny grobowiec, w którym doświadczył rozmaitych wizji, głównie jednak związanych ze straszną wersją przyszłości.

Od pierwszego rozdziału wiadomo, że Lelia Narkisos to ktoś zły, może nawet demonicznie zły, natomiast nie wiadomo dokładnie, na czym miałoby to polegać i o co jej chodzi. Trwa to, niestety, trochę za długo. Dużo jest w powieści seksu i brutalnych zachowań; czytelnik wyczuwa narastające zagrożenie.

Dodgson zerwał z Lelią po jej kolejnym szalonym wyskoku. Wraz z kilkoma turystami przenosi się na inną wyspę, odwiedza różne miasta i miasteczka. Lelia Narkisos podąża za nim. A potrafi ona tworzyć niezwykle realistyczne iluzje oraz sterować zachowaniem zwierząt.

Mniej więcej w połowie książki pojawia się fragment treści, w którym lawinowo przybywa drugorzędnych bohaterów i narratorów oraz opisów zdarzeń, które wydają się nie mieć istotnego, a nawet żadnego, związku z głównym wątkiem. Większość z nich pod koniec powieści splata się jakoś, ale… fragment ten wydawał mi się ewidentnie za długi, bo obejmuje on ze dwadzieścia procent powieści, i nużący. Zakończenie lepsze, bo zaczyna się wyjaśniać, o co chodzi, ale sądzę, że jednocześnie mało przekonujące.

Jack Ketchum odwiedził kiedyś Grecję i „Przebudzenie” jest wynikiem jego spotkania z grecką kulturą, zabytkami, historią. Jest to jedna z wcześniejszych jego powieści, kiedy to warsztatu pisarskiego nie miał opanowanego jeszcze tak perfekcyjnie. Ostatecznie – powieść, horror niezły, ale znam wiele lepszych.





---
[1] Jack Ketchum, „Przebudzenie”, tłumacz: Robert J. Szmidt, wydawnictwo: Skarpa Warszawska, 2024, 16.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

niedziela, 1 września 2024

O kryminalistach w sutannach

 „Kryminalna historia Watykanu” – Arkadiusz Stempin, Artur Nowak

Stempin - polski historyk i politolog, doktor habilitowany, profesor nadzwyczajny Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. Nowak - prawnik, publicysta i pisarz, który w młodości był ofiarą dwóch księży pedofilów; był jednym z głównych bohaterów filmu Tomasza i Marka Sekielskich o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez księży katolickich.

W pewnym momencie podczas lektury zacząłem się zastanawiać, dla kogo Arkadiusz Stempin i Artur Nowak napisali swoją książkę? Dla mnie? Takich i podobnych pozycji przeczytałem wiele i większość przytaczanych faktów znam. Owszem, nie wszystkie, ale te wcześniej nieznane, niczego w sumie nie zmieniają. Za pierwszym razem to może i tak, ale za którymś kolejnym nie potrafię się już ekscytować zbrodniami papieży, ich orgiami seksualnymi, gwałceniem dzieci płci obojga, stosunkami seksualnymi za zwierzętami, obdarowywaniem krewnych, w tym własnych dzieci, wysokimi stanowiskami kościelnymi i to właśnie jeszcze w dzieciństwie, pychą, żądzą władzy itd. Nie jest dla mnie niczym nowym, że Watykan wspierał Adolfa Hitlera (wcześniej także Mussoliniego) zarówno przed wybuchem drugiej wojny światowej, jak i po jej zakończeniu. Że pomagał ukrywać się i unikać sprawiedliwego sądu zbrodniarzom hitlerowskim. Wiem, jak nazywał się biskup, który pomógł uciec do Ameryki Południowej Josephowi Mengele, lekarzowi, oficerowi SS, znanemu ze swojej służby w obozie Auschwitz-Birkenau jako „Anioł Śmierci”. Wiedziałem, że Watykan, a zwłaszcza papież Pius XII (ten od dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny), wiedział na bieżąco o masowych mordach Żydów i Polaków w obozach koncentracyjnych, ale nie zrobił w tej sprawie kompletnie nic. Ale nie wiedziałem, jak bardzo Adolf Hitler pogardzał Kościołem i jego funkcjonariuszami – w książce cytowany jest fragment listu Hitlera na ten temat, więc wątpliwości być nie może. Piusa XII, do którego przylgnął przydomek „papież Hitlera”, Kościół katolicki beatyfikował w 2007 roku.

„Trzy lata po konferencji w Poczdamie jednemu z największych przestępców nazistowskich udaje się w 1948 roku zbiec z aresztu w austriackim Linzu. To Franz Stangl, komendant obozów w Sobiborze i Treblince. Odpowiada za śmierć setek tysięcy Żydów. Stangl ucieka na piechotę przez Graz, Merano, do Florencji, aż 300 kilometrów na południe do Rzymu, a dokładnie do Watykanu. Tam uciekiniera przejmuje biskup Alois Hudal i wyposaża w fałszywe dokumenty. Z nimi Strangl ucieka do Syrii. Tu dociera jego rodzina. Wspólnie, w 1951 roku, emigrują do Brazylii. /…/ Strangl to jeden z tysięcy nazistowskich przestępców, którym z pomocą Watykanu udało się zbiec do Ameryki Południowej”*.

Każdy, kto jest zainteresowany prawdą, faktami, rzeczywistością tej organizacji, wiedział albo bardzo łatwo mógł ją poznać także wcześniej, bo – jak wspomniałem – o plugastwie i zbrodniach Kk publikacji jest mnóstwo. Natomiast ci, którym wygodniej jest nie wiedzieć albo niewiedzę udawać, po tę książkę nie sięgną tak czy owak. Więc wracam do postawionego już pytania, kto miałby być adresatem tej książki i przyznam, że po prostu nie wiem. To oczywiście nie znaczy, żeby książka była zła – wręcz przeciwnie! Przystępna, napisana ze swadą i polotem, momentami nawet z odrobiną humoru; czyta się ją gładko i szybko. Może chodzi o to, że młodsi czytelnicy chętniej sięgną po nowość, zamiast prehistorycznego starocia sprzed dekady?




---
* Arkadiusz Stempin, Artur Nowak, „Kryminalna historia Watykanu”, Agora, 2024, e-book.

środa, 28 sierpnia 2024

PRL z szesnastej perspektywy

 „Utopia nad Wisłą” – Antoni Dudek, Zdzisław Zblewski

Jest to wznowienie książki wydanej po raz pierwszy w 2008 r. Według autorów nie potrzeba w niej było zmieniać nic albo prawie nic – może jakieś daty, jakąś literowkę.
Popełniłem pewien błąd, bo zanim wybrałem książkę, nie zainteresowałem się bardziej autorami. Gdy już miałem ją w ręce dowiedziałem się, że Zdzisław Zblewski jest doktorem, historykiem, a Antoniemu Dudkowi dnia 30 grudnia 2009 prezydent Lech Kaczyński nadał tytuł profesora nauk humanistycznych. Ja wiem, że powinno być inaczej, że prezydenci powinni nadawać tytuły profesorskie wybitnym naukowcom, bez względu na ich przekonania polityczne, ale nie czarujmy się, to jest Polska. Gdyby ktoś otrzymał tytuł profesorski z rąk Bolesława Bieruta, to też by to o czymś świadczyło. Zresztą panowie we wstępie rozwiewają wszelkie wątpliwości na temat naukowego obiektywizmu, pisząc: „…nie ukrywamy jednak, że nasza ogólna ocena bilansu Polski Ludowej pozostaje zdecydowanie krytyczna” {1]. Więc to tyle na temat bezstronności i wiarygodności panów historyków, naukowców, autorów.

Czy prezentowane przez nich wydarzenia są zgodne z rzeczywistością? Och! Jestem prawie pewien, że tak – to już nie te czasy, kiedy Rosjanie i polscy komuniści bezczelnie fałszowali wybory (rok 1947). Obecnie gra idzie o to, które fakty się eksponuje, a które – rzecz jasna tylko ze względu na ogrom materiału – jakoś się nie zmieściły. Przecież w żadnej publikacji naprawdę nie da się zmieścić wszystkiego.
Trochę, może nawet więcej niż trochę, irytowały mnie sformułowania typu „szacuje się” – kto szacuje, na jakiej podstawie, gdzie są publikowane wyniki tych szacunków? Natomiast określenia „prawdopodobne rzeczywiste” właściwie nie rozumiem, bo albo rzeczywiste, albo tylko prawdopodobne. Ale ja się pewnie nie znam, może w historii takie spekulacje są na porządku dziennym.

Dowiedziałem się z książki bardzo dużo. Zwykle były to detale, bo podstawy historii jakieś tam wyniosłem ze szkoły i późniejszych lektur, ale nie zawsze. Nie wiedziałem wcześniej o nieprawdopodobnej liczbie strajków w Polsce w latach 1945-48. W żadnej innej publikacji nie znalazłem informacji, że było ich średnio 25 miesięcznie.

Choć nazw, nazwisk, dat, jest w książce mnóstwo, czyta się ją dość szybko – chyba, że ktoś chciałby to wszystko zapamiętać, bo wtedy byłaby to lektura na wiele lat. Tak, zapewne jest to praca tendencyjna i stronnicza, ale i z takich można się czasem dowiedzieć czegoś ciekawego, bo fakty pozostają faktami bez względu na ich dobór i interpretacje.

Może niepotrzebnie, ale dodam, że nie pokusiłbym się o jakiś ogólny bilans PRL, nawet tego fragmentu, który znam. Było różnie w różnych okresach, było bardzo różnie w różnych dziedzinach, ot i wszystko.




---
[1] Antoni Dudek, Zdzisław Zblewski, „Utopia nad Wisłą”, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2024, e-book.

niedziela, 25 sierpnia 2024

Sisterhood wkracza do akcji

 „Weekendowi wojownicy” – Fern Michaels

Bajecznie bogata właścicielka firmy cukierniczej, Myra Rutlege, opiekowała się Nikki po śmierci jej rodziców, więc Barbara, córka Myry, i Nikki Quinn wychowywały się i kochały jak siostry. W dniu sześćdziesiątych urodzin Myry Barbara zginęła w wypadku samochodowym; była w ciąży. Policjant zawiadomił Myrę, że jakiś świadek podobno widział oznaczenia korpusu dyplomatycznego na samochodzie, więc kierowca, który spowodował wypadek, nie odpowie za swój czyn. Swoją drogą dziwna ta Ameryka. Plakietka CD na aucie oznacza, że można bezkarnie zabijać ludzi na ulicach, a decyzje w takich sprawach, wydaje zwykły posterunkowy.

Myra Rutlege, Nikki Quinn, a z czasem także kilka innych kobiet, w sumie siedem, postanawiają utworzyć zakonspirowany Zakon Sióstr. Ich celem ma być naprawianie krzywd kobiet, które nie doczekały się sprawiedliwego zakończenia.

– Założymy klub – powiedziała Myra. – Z pewnością znasz wiele kobiet, które zawiódł wymiar sprawiedliwości. Zaprosimy je, żeby do nas dołączyły, a potem zrobimy, co trzeba.
Nikki wstała i uniosła ręce.
– Chcesz, żebyśmy dokonywały samosądów!
– Tak, moja droga. Dziękuję. Nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego słowa [1].

Ciekawostką w tym układzie jest fakt, że Nikki Quinn jest poważaną prawniczką.

Na pierwszy ogień, drogą losowania, kobiety biorą trzech bandziorów, którzy zgwałcili Kathryn Lucas. To motocykliści należący do klubu Weekendowych Wojowników. Wszyscy trzej to wyższa klasa średnia lub lepiej, dobrze zarabiający, podpory lokalnego kościoła, szanowani obywatele. W każdym z przypadków, tak uzgodniły spiskowczynie, to ofiara decyduje, co ma się stać sprawcy. Kathryn Lucas zażądała kastracji i wysłania gwałcicielom ich jąder w formalinie.

Książka ewidentnie dla kobiet. Co nie znaczy, żeby było w tym coś złego. Po prostu tak jest napisana, że czytelnikom mogłoby wielu elementów zabraknąć. Myra dysponuje nieograniczonymi funduszami – i to wszystko, czytelniczkom wystarczy. Zatrudnia osobistego ochroniarza i osobistego… hmmm… przyjaciela, byłego agenta MI6 (wywiad brytyjski); w sprawie zaopiekowania się nim, gdy został zdemaskowany, dzwoniła do Myry angielska królowa, osobiście. No i wystarczy, wszystko jasne. Charles, mimo upływu lat, jest najlepszym na świecie specjalistą od informatyki, komputerów, szyfrów i zabezpieczeń; fantastycznie gotuje i jest sprawnym kelnerem, jest najlepszym… itd. Proste, nie? Po co więcej?
Kiedy Nikki zaczęła się spotykać i rozmawiać z duchem Barbary – odrobinę się zniesmaczyłem. Pierwszo lub drugoplanowe bohaterki psychologicznie płaskie, jak karton. Momentami wydawało mi się, że to kukiełki wygłaszające bombastyczne kwestie i odgrywające określone role. Ale za to rozmowy z duchem i mnóstwo uczuć. No... OK.

Domyśliłem się, że skoro „Weekendowi wojownicy” dotyczą tylko pierwszej sprawy podjętej przez grupę kobiet, to z czasem pojawią się kolejne tomy, a w nich relacje z realizacji następnych projektów, kolejnych aktów zemsty skrzywdzonych pań. Mnie jednak, najprawdopodobniej, pisarstwa Michaels już wystarczy.




---
[1] Fern Michaels, „Weekendowi wojownicy”, przekład Anna Bergiel, Skarpa Warszawska, 2024, s. 5.





Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

sobota, 10 sierpnia 2024

Opowiadania weterana AA

 „Historia, Kroki i Duchowość Anonimowych Alkoholików” – Sandy Beach

Nie wiem, czy Sandy Beach to imię i nazwisko autora czy może jego pseudonim (piaszczysta plaża?), ale wolałbym, żeby to drugie, bo wtedy byłby to członek AA zachowujący zasadę anonimowości, a nie ktoś, kto na te zasady się wypina. Sandy Beach latami wygłaszał odczyty, prelekcje czy wykłady na temat Kroków AA i Wspólnoty w ogóle. Wreszcie te jego wystąpienia zostały nagrane przez jego sponsora i zarazem protegowanego (dziwne pomysły mają ci Amerykanie), Chrisa B. Z tychże nagrań powstała dopiero ta książeczka.

„A oto, co możemy znaleźć na ich temat w 12/12” [1].

Konia z rzędem temu, kto rozumie, co możemy znaleźć w 12x12 „na ich temat”. W polskim tekście, poprawnie napisanym, po korekcie i redakcji, a korekta i redakcja były rzekomo obecne w tym przypadku, pojawiłby się dwukropek, a po nim wyliczenie tych rzeczy, które można znaleźć w 12x12. Natomiast kolejne zdanie to: „Powtórzę: jestem absolutnym fanem korzystania z obu tych książek równocześnie” i najwyraźniej dotyczy ono czegoś innego.

Bill, jako pacjent szpitala, opowiada doktorowi Silkworthowi o swoim doświadczeniu (ciepły wiatr, oślepiające słońce itd.). Doktor wtedy… „Powiedział do Billa: na twoim miejscu uwierzyłbym w to i poszedłbym za tym widzeniem. Bill zdecydował się na szpital, a po wyjściu zaraz postanowił znaleźć Ebby’ego. Wiedział, że ma go szukać w Grupie Oksfordzkiej. Billowi zdarzyło się kilka razy upić na tych spotkaniach, ale teraz był trzeźwy” [2].

Zaraz, zaraz… będąc w szpitalu Bill W. zdecydował się na szpital? Ups! Po wyjściu za szpitala szukał Ebby’ego Teachera w Grupie Oksfordzkiej i podczas ich spotkań pił? Wydaje mi się, choć racji mieć nie muszę, że było to trochę inaczej, a jedynie ten zapis jest mocno problematyczny i dokonany przez kogoś, kto bardzo słabo zna język polski. Niestety, w książce takich wątpliwości można znaleźć wiele. Także zwyczajnych błędów.

Odnoszę wrażenie, że Sandy Beach był znakomitym, pełnym humoru gawędziarzem, ale najpierw zapisano jego wykłady z nagrania, a następnie przełożono na język polski, a to spowodowało, że pewne elementy jego humoru gdzieś się w tym procesie zagubiły, a szkoda. Nadal jednak w relacji Sandy’ego bywają widoczne zabawne momenty.

„Jestem już od dawna na tym świecie i znam wiele historii, i zamierzam opowiedzieć je wszystkie w tych dwunastu rozdziałach. Tutaj przeczytasz o Krokach, o moich przemyśleniach na temat ich duchowego znaczenia. Przeczytasz także o AA i o wszystkich naszych wzlotach i upadkach” [3].

Autor zastrzega się jednocześnie, że to nie jest warsztat Kroków, a jego książka nie może zastąpić pracy ze sponsorem.

Podczas lektury trzeba być niezwykle uważnym, bo czasem opowiadania Sandy’ego są zgodne z faktami opisanymi w trzech historycznych książkach AA, ale czasem zupełnie nie. „Historia, Kroki i Duchowość Anonimowych Alkoholików” to są jego osobiste przekonania i interpretacje, a nie rzetelne opracowanie historii Wspólnoty. Podobnie jest z Krokami i ich rozumieniem przez autora. Adekwatnym tytułem byłoby zatem: „12 Kroków i historia AA” według Sandy’ego.

„Ktoś zadzwonił do jego żony. Odebrała Boba i tak wrócił do domu. To był 10 czerwca. Narodziny AA obchodzone są właśnie w dniu, w którym Bob, po wpadce, leżał na deskach stacji kolejowej” [4].

Z literatury AA znam zupełnie inną wersję. I tu pojawia się pytanie, która z tych wersji jest prawdziwa? Takie wątpliwości rodzą się podczas lektury mnóstwo razy. Mnie fantasmagorie autora krzywdy nie zrobią, ale nie wiem, jak będzie z innymi czytelnikami, przekonanymi, że wszystko, co opowiadają amerykańscy weterani jest prawdą absolutną.

Mocno irytująca wydaje mi się hipokryzja autora, znana mi już zresztą z okolic Krakowa, a polegająca na wygłoszeniu na początku komunikatu: jeśli twój sponsor mówi coś innego niż ja, to trzymaj się sponsora – bardzo pięknie, bardzo asekuracyjnie, ale… chwilę później, na kolejnych stronach można znaleźć twierdzenie, że jeśli nie robisz tego tak jak ja, jeśli nie osiągasz określonych przeze mnie efektów, to widocznie robisz to źle. Była kiedyś popularna anegdota: możesz jeździć Fordem dowolnego koloru, pod warunkiem, że będzie to kolor czarny. Tyle, że w przypadku alkoholizmu, postawienie sprawy w ten sposób (jeśli nie robisz tego tak jak ja, to robisz to źle i wkrótce zdechniesz marnie) nie wydaje mi się zabawne i przypomina raczej sekciarskie zastraszanie.

Znalazłem w książce znakomite stwierdzenie -"Jung na pytanie kogoś, jaki jest główny cel religii, odpowiedział: Uniemożliwienie ludziom bezpośredniego kontaktu z samym Bogiem" [5].

Zapewne warte uwagi są pomysły autora na realizację poszczególnych Kroków, bo zawsze dobrze jest poznać jak to rozumieją i realizują inni. Zgadzać się z nimi można, ale nie trzeba, ale już samo poznanie innych technik, sposobów i metod, może być przydatne i rozwijające.
Książkę dostałem w prezencie i dlatego przeczytałem – sam bym jej sobie nie kupił, a już na pewno nie za okładkową cenę, bo tyle warta ona nie jest, nawet dla mnie, a ja lubię takie ciekawostki.

Sandy B. alias Richard J. "Sandy" Beach, zmarł w niedzielę 28 września 2014 roku na spotkaniu AA podczas czytania Kroku Pierwszego z „Dwunastu Kroków i Dwunastu Tradycji”. Sandy przestał pić 7 grudnia 1964 roku i od tego czasu głęboko i trwale wierzył w duchową moc Anonimowych Alkoholików. Był natchnionym mówcą AA, głoszącym swoje przekonania i poglądy na całym świecie. https://storiesofrecovery.org/SandyB.htm

Inne ciekawe cytaty.
„Myślenie musi więc być wyeliminowane. W jego miejsce powinny wejść modlitwa i medytacja” [6].

„Sztuczka z Krokami polega na wykonaniu ich z przekonaniem. Wielu z nas nazywa to tak: Podjęcie działań w obszarze, w który nie wierzymy. Ja też w nie nie wierzyłem, ale wiedziałem, że jeśli ich nie przerobię, mój sponsor może mnie „uszkodzić” [7].



---
[1] Sandy Beach, „Historia, Kroki i Duchowość Anonimowych Alkoholików”, przekład Aga Pugacewicz, 2024, s. 10.
[2] Tamże, s. 21.
[3] Tamże, s. 9.
[4] Tamże, s. 40.
[5] Tamże, s. 35.
[6] Tamże, s. 208.
[7] Tamże, s. 214.


niedziela, 4 sierpnia 2024

TEN konflikt wczoraj i dzisiaj

 „Powstań i zabij pierwszy” – Ronen Bergman

Pochodzenie tytułu: Jeśli ktoś przychodzi, żeby cię zabić, powstań i zabij go pierwszy – Talmud Babiloński, Traktat Senhedryn, 72, 1 [1].

Zaczyna się od tysięcy kłód jakie Izrael (rząd, służby specjalne, urzędy, instytucje) rzucał pod nogi autorowi, znanemu izraelskiemu dziennikarzowi, gdy stało się wiadome, że planuje napisać tę książkę. Do osób, z którymi mógłby chcieć rozmawiać, wysyłano oficjalne ostrzeżenia. Tych ważniejszych osobiście odwiedzali wysokiego szczebla urzędnicy. Kiedy już czytelnik zaczyna się zastanawiać, jakim cudem w takim razie ta pozycja powstała i ukazała się drukiem, Ronen Bergman chwali się, kilka stron dalej, jak to przeprowadził tysiące wywiadów i zgromadził tysiące dokumentów. Ups! Widać Bergman jest lepszy od całego wywiadu Izraela, uznawanego notabene za najlepszy na świecie. A może chciał się pochwalić (sam pisze w książce, że każdy chce się pochwalić swoimi dokonaniami) i mocno przerysował rzekome przeszkody i utrudnienia?

Ta książka dotyczy głównie zamachów i selektywnych eliminacji przeprowadzonych przez Mossad (i inne organizacje związane z izraelskim rządem) zarówno w czasach pokoju, jak i w trakcie wojny [2].

„Powstań i zabij pierwszy” to reporterska opowieść o historii Izraela (państwa) oraz działań, jakie musieli podejmować Izraelczycy, żeby przetrwać. Państwa arabskie, spiskowały, zawierały sojusze militarne i planowały wojnę z Izraelem, zanim ten w ogóle powstał – to akurat fakt znany od dziesiątków lat. Jednak kluczem jest zapewne słowo „musieli”. Naprawdę musieli, a może tylko tak im się wydawało, czy po prostu było to korzystne? Musieli zlikwidować terrorystów z „Czarnego Września”, którzy dokonali zamachu na izraelskich sportowców podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium? Pomordowanych sportowców nie przywróciło to do życia, ale może korzystne było wysłać w świat wiadomość, że każdy, kto próbuje zabijać Izraelczyków, sam zostanie zabity? Skuteczna zemsta znakomicie zmniejsza zapał do organizowania kolejnych zamachów i zbrodni.

Wiele razy w książce pojawia się określenie „eliminacja selektywna”. Podczas rzezi Béziers opat Arnaud, wobec wątpliwości krzyżowców co do zabijania kobiet, dzieci i katolików odparł rzekomo: „Zabijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich”. Następnie namiestnik apostolski, opat Arnaud zdał papieżowi listownie następującą relację: „Dzisiaj Wasza Świątobliwość, dwadzieścia tysięcy mieszkańców wydano mieczowi, niezależnie od posady, wieku czy płci". To nie była eliminacja selektywna. Selektywna to wyeliminowanie, zwykle zabicie, ale nie zawsze, kogoś szczególnie ważnego, odpowiedzialnego, wysokiej rangi dowódcy, ważnego polityka, przywódcy jakiejś organizacji, na przykład islamskich terrorystów, sprawcę ludobójstwa itp.

Podczas intifady Al-Aksa (druga intifada Palestyńczyków przeciwko izraelskim władzom; pierwsza została nazwana intifadą kamieni) Izrael wykonał podobno około 800 takich akcji. Prawie wszystkie stanowiły część działań przeciwko terrorystycznej i zbrodniczej organizacji Hamas w strefie Gazy. Za czasów prezydentury Baracka Obamy amerykańskie tajne służby zrealizowały jedynie 353 takie selektywne eliminacje. No, proszę, nie tacy źli ci Amerykanie. Ale poważnie – w tym momencie pojawia się kolejna wątpliwość: czy to znaczy, że te polityczne i inne skrytobójstwa są powszechnie znane? No, raczej nie. Skąd o nich tak dokładnie wie Ronen Bergman? Skąd wie, że było ich właśnie tyle i dokładnie tyle? Gdyby Bergman napisał, że tyle zostało ujawnionych, w ten lub inny sposób, z tych lub innych powodów, to brzmiałoby to zdecydowanie bardziej wiarygodnie, niż twierdzenie, że było ich dokładnie 353.

Działania służb specjalnych Izraela skierowane są nie tylko przeciwko wrogim państwom, ale także organizacjom terrorystycznym. Ronen Bergman opisuje akcje zakończone sukcesem oraz te, które się nie powiodły przez złe decyzje, kiepską organizację, niewłaściwe przygotowanie, a było takich, zwłaszcza w początkowej fazie tworzenia się państwa, całkiem sporo, może nawet znacznie więcej niż tych udanych.

17 marca 1954 roku banda dwunastu arabskich terrorystów zaczaiła się na cywilny autobus jadący z Elijatu do Tel Awiwu na Przełęczy Skorpiona, na krętej drodze w sercu pustyni Nagew. Strzelając z bliska, zabili jedenastu pasażerów. Dziewięcioletni chłopiec, Chaim Furstenberg, ukrył się pod siedzeniem, po czym wstał, kiedy terroryści wyszli z autobusu i zapytał: »Poszli już sobie?«. Terroryści usłyszeli go, wrócili i strzelili mu w głowę. Przeżył, ale był sparaliżowany aż do śmierci trzydzieści dwa lata później. Arabowie okaleczyli ciała zabitych i napluli na nie [3].

Żydzi w odwecie… nie, nie spalili dwóch wiosek, nie wymordowali ich mieszkańców, nie zabili wszystkich dwunastu arabskich zbrodniarzy… Zastrzelili dowódcę oddziału. Okropni są ci Żydzi, prawda?
Można byłoby powiedzieć, że to było dawno temu, ale tego typu wydarzenia nie skończyły się; czasem jest ich mniej, czasem więcej. Przeciwnikami Izraela jest 21 państw arabskich (słownie: dwadzieścia jeden). Państwa te odkryły fantastyczny model walki z Izraelem – to nie Egipt, Syria czy Palestyna zaatakowały Izraelczyków i wymordowały cywilów, kobiety, dzieci. To zawsze robią organizacje terrorystyczne typu Hezbollah, Hamas czy Fatah. Kraje arabskie oficjalnie potępiają terrorystów i… skrycie finansują i wspierają.

Poza dwoma wątpliwościami, które wspomniałem na początku, książka sprawia wrażenie opracowania niezwykle rzetelnego, a to jest ważne dla czytelników, którym partyjna propaganda nie myli się z rzetelną wiedzą i faktami. Autor podejmuje też trudny temat ocen moralnych działań odwetowych i selektywnych eliminacji, także tych podejmowanych prewencyjnie; prezentuje fakty, nie przekonuje. Zapewne dlatego pozycja ta jest tak dobra.



---
[1] Bergman Ronen, „Powstań i zabij pierwszy”, przekład Piotr Grzegorzewski i Jerzy Wołk-Łaniewski, wyd. Sonia Draga, 2019, e-book.
[2] Tamże.
[3] Tamże.


środa, 31 lipca 2024

Nie jest łatwo być Baskiem

 „Patria” – Fernando Aramburu

Na początek niewielka zagadka. Joxe Mari, Ikatzo, Gorka, Bittori, Txato, Arantxa – które imiona są kobiece, które męskie, które zwierzęce*?

Interesują mnie Baskowie. Może nie aż tak, żebym specjalnie poszukiwał informacji na ich temat, ale gdy się na nie natknę, to czytam z ciekawością i zapamiętuję. Na przykład to, że Baskowie nie są ani Hiszpanami, ani Francuzami, choć mają obywatelstwo jednego z tych krajów. Uznawani są za protonaród, to jest naród bez państwa. Język baskijski nie ma kompletnie nic wspólnego z francuskim czy hiszpańskim i w ogóle nie jest to język indoeuropejski. Trwają badania socjologiczne nad fenomenem cuadrilli – młodzi Baskowie tworzą czteroosobowe grupy bardzo bliskich przyjaciół i związek ten trwa zwykle do końca życia. Wreszcie stowarzyszenia gastronomiczne – miejsca, gdzie ludzie się spotykają, wspólnie gotują i jedzą. Oczywiście, to tylko ciekawostki.

Nigdy nie słyszałam, Ikatzo maitia, żeby wypowiadali się na tematy polityczne. Oczywiście Arantxa z abertzale miała tyle, ile należało, a może nawet mniej. Ich najmłodszy syn, eee, ten był niewinny jak baranek. Naprawdę nie sądzę, żeby wychowywali dzieci w nienawiści. Znajomi, cuadrilla, złe towarzystwo, zaszczepili w tym łajdaku nienawiść do doktryny, przez którą zniszczył życie nie wiadomo ilu rodzinom. Pewnie jeszcze czuł się z tego powodu bohaterem [1].

„Patria” nie dotyczy polityki czy jakichś problemów globalnych tego zakątka świata. Powieść jest historią dwóch bardzo zwyczajnych rodzin baskijskich i obejmuje około czterdzieści lat, począwszy od połowy lat osiemdziesiątych. Członek pierwszej rodziny został zamordowany przez organizację separatystyczną i terrorystyczną ETA (bask. Euskadi Ta Askatasuna – Baskonia i Wolność). Członek drugiej był aktywnym działaczem i zwolennikiem ETA.

Wydaje mi się, że jest spora szansa, że wielu czytelników domyśli się, że patria to po hiszpańsku ojczyzna, ale że maitia to po baskijsku moja miłość, to już raczej nie. Tak przechodzę do słabego elementu powieści. Wystarczająco trudne do rozpoznania i zapamiętania są baskijskie imiona, ale nijak nietłumaczone zwroty, pojęcia i określenia, to już jest poważny mankament, który czasem utrudnia zrozumienie sensu fragmentu tekstu. Coś takiego zniechęcać może do lektury bardzo dobrej, poza tym, powieści. Owszem, na końcu książki znaleźć można niewielki słowniczek wyrazów baskijskich, ale przerywanie co trochę lektury, by znaleźć odpowiednie słowo w słowniku upchanym gdzieś między treścią powieści, a przypisami, nie jest wygodne. Wszystko byłoby w porządku, gdyby te wyjaśnienia znalazły się na dole strony.

Fernando Aramburu napisał bardzo dobrą powieść społeczno-obyczajową z, oczywistymi w tej sytuacji, elementami psychologii związków i relacji. Niesamowite jest na przykład spojrzenie na tych, którzy najpierw kogoś skrzywdzili, a następnie znienawidzili swoje ofiary i ich rodziny, bo przypominają im, że byli oprawcami, katami, latami nie pozwalają zapomnieć, jacy byli, co zrobili. Jest w powieści o przyjaźni, która zmieniała się w nienawiść, o strachu, wywoływanym celowo przez polityczną manipulację, o indoktrynacji, o reakcji ludzi na coraz większy terror, wreszcie, odrobinę naiwnie, o wybaczeniu.

Razem z Patxem ćwiczyli składanie i rozkładanie broni. Nauczyli się przygotowywać śmiertelne zasadzki i samochody pułapki. Czego jeszcze? Na przykład budowania mechanizmów z opóźnionym zapłonem. Potem robili próby, odpalając detonatory w metalowej beczce wypełnionej piaskiem. Nabyli wszelką potrzebną wiedzę na temat schowków i skrzynek pocztowych, a także otwierania zamków w drzwiach samochodów. Instruktor powtarzał, że należy zachować środki ostrożności. Bądźcie gotowi, uważajcie i tak dalej. Wytłumaczył im, jak się zachować w razie zatrzymania. Ćwiczenia ze strzelania ograniczyły się do jednego popołudnia i przy użyciu tylko jednego pistoletu, bo policja francuska była czujna [2].

We wrześniu 2010 roku ETA ogłosiła bezterminowe zawieszenie broni, ale dopiero w 2018 roku przeprosiła formalnie ofiary zamachów i ogłosiła zakończenie działalności politycznej. Ciekawe, czy krewni ofiar zamordowanych przez organizację terrorystyczną podczas zamachów, czują się po tym usatysfakcjonowani…





---
[1] Fernando Aramburu, „Patria”, przekład Karolina Jaszecka, wyd. Sonia Draga, 2018, e-book.
[2] Tamże.
* Joxe Mari, Gorka i Txato to mężczyźni, Bittori i Arantxa to kobiety, Ikatzo – kotka.