Jack
Hammond był młodym, świetnie się zapowiadającym i robiącym błyskawiczną karierę
adwokatem w renomowanej spółce, w dobrej części Atlanty. Popełnił jednak błąd –
nawiązał romans z żoną albo dziewczyną klienta. Dziewczyna straciła życie, a
Jack szansę na karierę. Pozostała mu rola obrońcy z urzędu, naruszających prawo
drobnych kryminalistów z dzielnicy slumsów,
McDaniels Glen, które to zajęcie ledwie pozwało mu wiązać koniec z
końcem.
Pewnego
razu Jack Hammond otrzymał wiadomość, że jego przyjaciel nie żyje, przedawkował
narkotyki. Doug, owszem, był narkomanem, ale od pewnego czasu „czystym” i –
przede wszystkim – panicznie bał się igieł, nigdy niczego sobie nie
wstrzykiwał, i to obudziło wątpliwości Jacka. Próbując rozwikłać sprawę
dowiedział się, że jego zmarły przyjaciel był także jednym z najlepszych
hakerów oraz… miłośnikiem opery, a dokładniej pewnej czarnoskórej pieśniarki,
żony współwłaściciela Horizonu – wchodzącej na giełdę firmy produkującej leki. A
to, jak łatwo się domyślić, doprowadziło w konsekwencji do konfrontacji nieliczącego
się już prawnika z potężnym koncernem farmaceutycznym.
Znośna,
choć nieco wydumana fabuła, ale warsztat pisarski średniej jakości. Z wielkim trudem
opierałem się pokusie pomijania co większych dłużyzn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz