czwartek, 1 lipca 2010

Wiedzieć, kiedy się śmiać

„Dowcipy PRL-u” – antologia

O jakości sztuki świadczy – między innymi – jej odporność na mijający czas. Przy takim założeniu „Dowcipy PRL-u” egzaminu nie zdały, ale zaznaczam – jako zbiór dowcipów. Bo cóż to za kawał, który wymaga kilkunastu sekund opowiadania, a następnie dziesięciu minut tłumaczenia, co niby było w nim śmiesznego i jak to rozumieć? To jest nużące i krępujące, a nie śmieszne.

Poziom większości dowcipów uważam za żałosny i z pewnym skrępowaniem dopuszczam myśl, że kiedyś mogli się z czegoś takiego śmiać moi krewni. Oto przykład tej wyszukanej twórczości:
„G.I.E.W.O.N.T. – Gagarin Jurij Eleganckim Wostokiem Odwiedził Naszego Twardowskiego. I z powrotem: Twardowski Nasz Odpowiedział: Won Egoisto, Juriju Gagarinie”.

Jednak książeczka ta ma pewną wartość. Ciekawe, zastanawiające, a nawet wesołe treści można znaleźć w przedmowie i przypisach, których jest zresztą sto dwadzieścia. Ot, choćby to:
„Tematem dowcipu mógł się stać nie tylko pierwszy sekretarz PZPR, ale także podrzędny aparatczyk stojący na czele POP lub po prostu milicjant. To, co ich łączyło, to przede wszystkim głupota”.
Wydaje mi się, że w tej sytuacji natychmiast nasuwa się pytanie, jak tym durniom, matołom, głupkom, cymbałom i tumanom udało się rządzić państwem przez pięćdziesiąt lat? Jaki poziom, w takim razie, musieli reprezentować rządzeni? Ha, ha, ha!

Albo to:
„W rzeczywistości w końcu lat 70. państwo stało na skraju bankructwa, zadłużenie Polski wynosiło 22,3 miliarda dolarów, a obsługa pożyczek pochłaniała 75% eksportu”.

Kiedy ostatnio się tym interesowałem, a było to ładnych kilka lat temu, zadłużenie Polski przekroczyło czterysta miliardów dolarów. Później jakoś media przestały się chwalić tego typu… osiągnięciami.
Ha, ha, ha… ale wesoło, prawda? To jest dopiero śmieszne!