niedziela, 31 lipca 2011

024 Zza księgarskiej lady

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 024.

Sklep, choćby nawet nazywany salonem, jak na przykład Empik, lub stoisko z książkami w hipermarkecie, to nie jest księgarnia, a osoby wykładające towar i sprzedające w takim miejscu nie są księgarzami. Czasem w księgarni pracowali też sprzedawcy. Dotyczyło to księgarń, w których, oprócz książek, sprzedawano także artykuły papiernicze, biurowe czy szkolne. Sprzedawcy obsługiwali takie właśnie działy.
Księgarz to tytuł zawodowy, a nie rodzaj sprzedawanego w sklepie towaru, i o tym warto pamiętać. Osoba rozpoczynająca pracę w księgarni (w dawnych, politycznie mocno niepoprawnych czasach), startowała od tytułu kandydata księgarskiego. Następne to: młodszy księgarz, księgarz, starszy księgarz i kierownik księgarni, tu rozumiany jako tytuł, a nie stanowisko. Przejście na następny poziom wiązało się z egzaminem księgarskim. Podczas tego pierwszego (z kandydata na młodszego księgarza) wymagano między innymi biegłej znajomości działów księgarskich i umiejętności kwalifikowania do nich książek. Latami krążyła w środowisku anegdota o pani, która na pytanie, w jakim dziale powinien znaleźć się „Folwark zwierzęcy” odpowiedziała ponoć, że w rolnictwie. Dalsze egzaminy były oczywiście coraz trudniejsze. Pamiętam, jak układałem niewielki tekst, jedną stronę, zbudowany z tytułów znanych i pamiętanych książek. Określenie księgarz automatycznie i w sposób całkiem naturalny oznaczało ogromną wiedzę na temat literatury oraz oczytanie.
Byłem księgarzem. W pewnym sensie nadal jestem…

Księgarze żyli jakby w innym świecie, a może dokładniej będzie jeśli powiem, że na granicy dwóch światów. Pierwszy z nich, główny, zasadniczy i podstawowy, tworzyli czytelnicy (tak się wtedy nazywało klientów księgarni), to jest ludzie kupujący książki i – co najważniejsze – czytający książki. Jeśli nawet to co czytali nie zaliczało się do literatury specjalnie ambitnej, to i tak bardzo łatwo było ich odróżnić od tych z drugiego świata, to jest ludzi, którzy książek nie czytają w zasadzie w ogóle. Ci pojawiali się w księgarniach sporadycznie, nawet przypadkowo, gdy potrzebowali podręcznik dla dziecka, prezent dla przyjaciela, o którym wiedzieli, że lubi czytać, albo dlatego, że deszcz zaczął padać.

Kontakt księgarza z czytelnikami był normalny i naturalny; kontakt z pozostałymi, przypadkowymi  klientami, bywał wyzwaniem, źródłem stresów (nie jest wykluczone, że dla obu stron), ale i kopalnią doświadczeń – w tym również zabawnych, czy wręcz groteskowych. Miałem nawet kiedyś pomysł, by spisywać je i zebrać w zbiorku anegdot księgarskich, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Z różnych powodów, choćby dlatego, że niektóre z nich byłyby zrozumiałe i zabawne chyba tylko dla księgarzy.

Prostą i nieomalże codzienna rozrywkę stanowiły pomyłki w tytułach: Materiałoznawstwo z towarzystwem (zamiast …z towaroznawstwem), Krzywe studio (zamiast 3D studio) itp. Pocieszna była dyskusja mojej koleżanki z czytelnikiem na temat żurawi, z tym, że ona miała na myśli ptaki, a on dźwigi. Dwie takie historyjki opowiem nieco szerzej.
Przychodzi do księgarni pani z kartką w ręce – normalne zjawisko w czasach, w których każda szkoła, a nawet nauczyciel, mogli wymyślić dla swoich uczniów właściwie dowolny zestaw podręczników – podaje mi ją i pyta, czy dostanie tę książkę. Na kartce drukowanymi literami napisane było: ADAM MICKIEWICZ, PAN TADEUSZ. Bez zbędnych komentarzy przyniosłem z regału Pana Tadeusza, a wtedy pani pyta: ale czy to na pewno właściwa książka? Bo ona słyszała, że teraz jest wiele podręczników o podobnych tytułach, ale różnych autorów…
Przychodzi pani do księgarni i pyta o Małego Księcia (Antoine de Saint-Exupéry). Podchodzę do regału z literaturą francuską i sprawdzam. Pani prycha za moimi plecami z dezaprobatą, więc odwracam się i słyszę pogardliwym tonem wygłoszone pytanie: To tutaj pan tego szuka? Tutaj?! I wymownie spogląda na tabliczkę z nazwą działu: Literatura francuska dla dzieci i młodzieży. Nieco zdezorientowany i zbity z tropu odpowiadam, że tu, a niby gdzie miałbym szukać? Pani z wyższością informuje mnie, że szukam w literaturze francuskiej, a tego Małego Księcia nauczycielka poleciła przeczytać jej córce na lekcji języka polskiego.

Czasy się zmieniły, dziś – parafrazując słowa znanej piosenki – prawdziwych księgarzy już nie ma… A sprzedawcy w sklepach i na stoiskach z książkami potrafią wyczyniać, kto wie czy nie lepsze, cuda.

1 komentarz:

  1. Anegdota z "Panem Tadeuszem" świetna :)) choć obiektywnie rzecz biorąc i mając w głowie obraz podręczników mojego syna nie powinnam się zbytnio dziwić. Lepiej się nie zapowiada :(

    Pięknie opisałeś zawód księgarza i masz rację że praca w Empiku ma niewiele wspólnego z tym zawodem. Podobnie rozbawiły mnie ostatnio zaprzyjaźnione bibliotekarki, które miały problem z zamówieniem 100 książek na 2011r. do swojej filii.

    Eeeeech staje na głowie ten nasz cudny kraj (teraz już podobno poprawny politycznie) i wcale mi się to nie podoba. Z zazdrością przeczytałam ostatni post na blogu "Chihiro o Świecie" nt. poziomu i promowania czytelnictwa w Anglii. http://chihiro.blox.pl/2011/07/Ksiazki-wszedzie-ksiazki.html
    ...a może po prostu oni się tam mniej przejmują...?

    OdpowiedzUsuń