Próbuje przekrzyczeć: Co wy, ludzi, jakże nie więcej, toż widać! Ja skosił do końca, a Michał do połowy nie doszedł!
Łżesz!
/…/
Michałowego dwieście kroki, naszego pięćset! Ogłasza cicho Ziutek i tate znowuś poderwało: A pójdziesz ty, czercie nasienie!
To
fragment „Konopielki” Edwarda Redlińskiego, w którym mowa jest o sile durnego
tłumu, który wbrew widocznym i oczywistym faktom zakłamuje rzeczywistość i
upiera się, że sierpem ścina się żyto szybciej niż kosą. Jest to też
manifestacja znanej od wieków postawy: jeśli moje przekonania nie zgadzają się
z faktami, to tym gorzej dla faktów.
„Konopielka”
była kultową powieścią mojego pokolenia. Do dziś chętnie do niej wracam – to
była świetna zabawa. Gorzej, że opisany w niej model nadal i wciąż powtarza się
w życiu.
Większa
część (tak sądzę) społeczeństwa dała się ogłupić i wbrew oczywistym faktom
wierzy w jakieś rzekome zalety tzw. energooszczędnych żarówek, chociaż:
-
Żarówki te, wypełnione rtęcią, w przypadku rozbicia, są potwornie toksyczne.
-
Wymagają kosztownej i… tak, tak… energochłonnej, specjalnej utylizacji, podczas
gdy zwykłe, wypełnione argonem albo próżniowe, nie wymagają żadnej utylizacji.
-
Sam układ zapłonowy żarówki energooszczędnej zawiera więcej szkodliwych
związków niż cała żarówka tradycyjna.
-
Żarówki energooszczędne emitują szkodliwe promieniowanie UV. Zwykłe żarówki
emitują światło o barwie zbliżonej do światła słonecznego i nie występuje w
nich efekt migotania.
-
Ich koszt produkcji, a co za tym idzie i cena, waha się w granicach 10-100 razy
większej niż zwykłych, tradycyjnych żarówek.
-
W początkowej fazie zapłonu żarówka energooszczędna zużywa wielokrotnie więcej
energii (sic!) niż deklaruje producent na opakowaniu. Było to oświetlenie
wymyślone do pracy ciągłej, na przykład w pasażach handlowych, obiektach
użyteczności publicznej czynnych całą dobę itp. W domu, gdzie światło w
pomieszczeniu co chwila zapala się i gasi, żarówki energooszczędne żrą energię
oraz szybciej się zużywają.
Choć
żarówka energooszczędna musiałaby się świecić w domu ze sto lat (strzelam), by
problematyczna oszczędność energii zrównoważyła jej cenę i koszt utylizacji,
wielu ludzi wmawia sobie nawzajem, że energooszczędne żarówki to dla domu
świetny pomysł, i płaci za nie 30-80 złotych zamiast 0,90 za tradycyjną.
Jednak
nie o żarówki mi chodzi, ta batalia jest już prawdopodobnie z kretesem
przegrana – teraz toczy się inna kampania, choć model pozostaje dokładnie taki
sam: zarobimy wielką kasę jeśli pewną
liczbę odbiorców przekonany, że wolą produkt gorszy i droższy; później już sami
siebie nawzajem będą przekonywać i indoktrynować, nawet bez naszego udziału.
O
cóż chodzi? LAPTOPY.
Produkt
dużo gorszy (jeśli porównywać parametry) od komputerów stacjonarnych, ale
jednocześnie dużo, dużo droższy. A najśmieszniejsze jest to, że coraz bardziej
pożądany i to właśnie przez osoby, którym mobilność tego sprzętu kompletnie do niczego
nie jest potrzebna.
No,
cóż… ludzie trzeźwo myślący mają przekonania zbudowane na bazie wiedzy i
doświadczenia, pozostali, niestety, mają przekonania zamiast wiedzy i
doświadczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz