Może wydać się to nieco
dziwne, ale w tym momencie życia takiej właśnie opowieści potrzebowałem. Na to
zjawisko zwracałem uwagę już wcześniej – moja ocena książki zależy, w pewnej
mierze, od tego, co ostatnio czytałem, co mi się przejadło, co znudziło, na
jaką zmianę czekałem, na jaką miałem nadzieję. I tym razem prawie idealnie się
udało.
Gianna Verelli i jej
brat, Carlo, wychowali się w Barcelonie, ale korzenie ich rodziny sięgają do
Włoch. Gianna ma pewne problemy osobiste (niechciana ciąża z Pau, podrzędnym
aktorem i żonatym mężczyzną), kiedy na dokładkę umiera jej kochana babcia,
zwana w rodzinie jako nonna (po
włosku po prostu babcia), rodzinny sklep kolonialny trzeb szybko sprzedać, bo
przynosi straty itp. Podczas porządkowania i likwidacji mieszkania po niej,
Gianna znajduje klucz do starego młyna w niewielkiej włoskiej miejscowości
Castelupo (w Ligurii) i tajemnicze zapiski bisnonny
(prababci). Odkrywa też listy do tajemniczej Anice (po naszemu Anyż), którą
ktoś najwyraźniej bardzo kochał. Rodzeństwo nic nie wie o żadnej Anice, nigdy o
kimś takim nie słyszeli, oczywiście tylko tak im się do czasu wydaje, bo
okazuje się, że… Jednak o ile Carla osoba ta i przeszłość rodziny nie
interesuje w ogóle, to Gianna postanawia wyruszyć w podróż do Włoch, tropiąc
rodzinne tajemnice i starając się znaleźć drzwi, do których pasował będzie
zabytkowy, ciężki klucz.
Gianna jest postacią
bardzo sympatyczną, od początku wzbudza życzliwość, tylko jedna jej cecha może
się czytelnikom (bo czytelniczkom raczej nie) wydać irytująca: naiwne
oczekiwania, że ktoś coś zrobi, ktoś zachowa się w określony sposób, ktoś
powie…
„Przeczytałam tylko
kilka pierwszych stron pamiętnika, ale nagle wiele wspomnień nabrało dla mnie
sensu: zamiłowanie mojej prababci do roślin, osobliwy chrzest z użyciem ziemi,
który mi zrobiła, kiedy byłam mała, przyjemność, jaką czerpała z uprawiania
ziół i kwiatów, z gotowania, jej dar uzdrowicielki… Co jeszcze odkryję, dalej
czytając pamiętnik?” *.
Trochę skromnie
zarysowane zostały losy Carla Verelli, a byłoby co rozwijać, bo to i narkoman i
przestępca, i przyzwoity bardzo młody mężczyzna, i wsparcie dla siostry. Za
handel narkotykami został aresztowany. Nonna zaciągnęła kredyt hipoteczny, by
pomóc mu się wydostać z opałów. Carlo przeszedł roczny odwyk, skończył
prestiżową szkołę, otrzymał pożądane stypendium, dostał świetną pracę i spłacił
babcię co do grosza.
„Ogród kobiet” to
książka o kobietach głównie, bo mężczyźni pojawiają się w niej rzadko i dość
przelotnie. Po prostu umarł – mawiała
krótko o takim lub innym mężczyźnie ze swojej rodziny nonna. Jednak zdecydowanie nie jest to książka tylko dla kobiet.
Zagadki, tajemnice, skrywane sekrety… choć nie zawsze mają wymiar kryminalny,
to podąża się za nimi z niesłabnącym zainteresowaniem. Jest też solidny kawał
pasjonującej historii i wielkiej polityki.
„To nie był kolejny
zwykły przypadek, tylko przypadek, który stał się polityczny w rękach prasy i
innych środowisk opiniotwórczych. Był to przypadek, który fasci Mussoliniego, uznali za przykład tego, jak należy zaprowadzić
porządek we Włoszech”**.
Trudno jest opisać
fabułę tej powieści, bo zagadek – stopniowo rozwiązywanych – jest w niej tak
wiele, że wyzwaniem jest niezdradzanie ich.
Największą zaletą
powieści nie jest jednak fabuła, zagadka kobiet Verelli, ale warsztat
pisarski Carli Montero. Tę książkę po
prostu bardzo dobrze się czyta, wszystkie jej elementy zostały właściwie
wyważone i dzięki temu w nieomalże każdej chwili, chce się wiedzieć, co będzie
dalej. Jednocześnie jest to powieść bardzo pogodna, czytelnik w jakiś sposób
wierzy, że wszystkie perypetie i kłopoty dobrze się skończą (choć z tym bywa
różnie). Może dlatego, że coś w tym stylu powtarzała często nonna Gianie.
Jedno tylko z czasem
zaczęło mi się wydawać coraz bardziej irytujące – wstawki… hm… kulinarne. Prawie
każdy rozdział nosi nazwę jakiejś potrawy, po hiszpańsku, włosku lub francusku
– nie odróżniam. Ale możliwe, że
czytelniczkom, gospodyniom domowym oraz kucharkom się to spodoba i stanowić
będzie dodatkowy walor powieści. Choć z drugiej strony… przepisy nie są
kompletne, to tylko ich zarys, ja bym na ich podstawie niczego nie ugotował ani
nie upiekł, więc…
Zbyt mała czcionka i w
zasadzie nie wiadomo, po co, skoro marginesy są wyjątkowo szerokie, nie
chodziło więc o oszczędność miejsca.
--
* Carla Montero, „Ogród
kobiet”, przekład Wojciech Charchalis, Rebis, 2020, s. 64.
** Tamże, s.377.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz