„Nieśmiertelny
diament” – Richard Rohr
Przyznam, że ten Rohr wiele razy ekstremalnie podniósł mi ciśnienie. To
już nie był ten sam autor, z którym znajdowałem wspólny język w książce „Spadać
w górę”. Parę razy nieomalże miałem ochotę krzyknąć: nie, nie zgadzam się!
Oczywiście tego nie zrobiłem, bo zawsze jednak przypominałem sobie, że mowa
jest o wierze i przekonaniach. Ja mam jakieś, Rohr często, bardzo często,
zupełnie inne. I co z tego? Tu nie chodzi o rację, którą dałoby się w
jakikolwiek sposób udowodnić lub wykazać. Takich przekonań, które ja mam inne
albo nie rozumiem, jest w książce wiele, choćby to, że nasza dusza jest w jakiś
sposób większa od nas samych, albo to, że Bóg jest całkowicie we mnie, ale
jednocześnie całkowicie poza mną.
Stwierdzenie:
„…nawet właściwe postępowanie »fałszywej osoby« przynosi złe owoce”[1].
…jest jak najbardziej moje, zgadzam się z nim całkowicie, to efekt
także moich przeżyć i doświadczeń. Natomiast to:
„Nikt z nas nie przechodzi na drugą stronę dzięki własnym staraniom czy
zasługom, za sprawą własnej czystości czy doskonałości”[2].
…jest już nieco trudne do pojęcia. Skoro na drugą stronę przejdą
wszyscy, bez względu na ich zachowanie, postawę życiową, starania lub odwrotnie, zupełny
ich brak, to po co starać się być przyzwoitym człowiekiem?
Jest w książce rozdział „Pan przyzwolenia”, w którym Rohr zachwyca się
tym, że Bóg akceptuje zło. Jednak argumentacji i przekonywania, dlaczego to
jest takie wspaniałe, nie rozumiem. Przekonania (przytaczanego za Thomasem
Mertonem – a czy to nie on właśnie jako pierwszy użył określenia „fałszywe
ja”?), że lepiej jest być pijakiem niż odnieść sukces, też jakoś nie łapię, a może po
prostu mam zupełnie inne. Ale teodycea (jak pogodzić wiarę w kochającego i
miłującego, i wszystkomogącego Boga z ewidentnym istnieniem zła) to problem
chrześcijaństwa od dwudziestu wieków. Nie oczekiwałem, że amerykański
franciszkanin, Richard Rohr, nagle go rozwiąże. Choć z drugiej strony… szkoda,
że mu się to nie udało.
Tytułowym nieśmiertelnym diamentem jest oczywiście nasze prawdziwe
„ja”. Chociaż autor widzi pewne różnice, okazuje się, co było do przewidzenia,
że chodzi w sumie o duszę człowieka. W „Nieśmiertelnym diamencie” Riachard Rohr
konfrontuje ją z ego lub fałszywym „ja” człowieka.
„Większość ludzi pozostaje tak zauroczona swoim fałszywym (wymyślonym)
»ja«, że albo wątpi w istnienie swego »ja« prawdziwego lub go nie akceptuje,
albo w ogóle nie ma świadomości jego istnienia. Żyją w lęku i cierpią z powodu
własnej wrażliwości. Tak bardzo angażujemy się w wytworzenie fałszywego »ja«,
że nie dopuszczamy do siebie myśli o jego nieprawdziwości – że nie jest
»mną«”[3].
I kontynuując…
„Świat fałszywego »ja« jest smutny i zagrożony rozpadem. A jednak we
wnętrzu każdego z nas kryje się odpowiedź, której szukamy. Nasze problemy mają
rozwiązanie – nie w świecie mody, lecz faktów. Nasze prawdziwe »ja« wie, że nie
mamy dokąd tak pędzić. Jesteśmy już u siebie – wolni i spełnieni. Na tym polega
istota dobrej nowiny”[4].
Dobra wiadomość jest taka, że prawdziwe „ja” posiada każdy człowiek, a
zła taka, że nie da się do niego dotrzeć (odkryć) żadnym staraniem, czy to
moralnym, czy religijnym. A przynajmniej nie da się według Richarda Rohra.
Natomiast da się tego »ja« szukać.
Parę razy podczas lektury rozważałem przekonanie Rohra, że mamy
wszystko tu i teraz, że jest cudownie, mamy nawet więcej niż jest nam
potrzebne, że raj jest dostępny na Ziemi dla każdego, i podobne w tym stylu. I
za każdym razem przypominało mi się cyniczne, ale absolutnie prawdziwe
powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Możliwe, że i ja
głosiłbym podobne idee, gdybym był bogatym Amerykaninem, obsługiwanym przez
gromadę zakonnic, pracującym dla „firmy”, która nijak nie może zbankrutować.
Wydaje mi się, że absolutne poczucie bezpieczeństwa materialnego (i chyba nie
tylko materialnego) naprawdę zmienia optykę. To oczywiście nie jest zarzut, ale
próba zrozumienia źródła jego przekonań, choćby częściowo.
Skoro istnieje coś takiego, jak prawdziwe »ja«, musi też funkcjonować
»ja« fałszywe. Rohr tłumaczy jednak, że nie jest ono złym »ja«, wprost
przeciwnie, nasze fałszywe »ja« bywa nawet dość dobre, może nawet na pewnym
etapie wręcz konieczne, jednak nie może ono przekroczyć pewnej granicy. To
fałszywe »ja« jest nie tyle złe, co po prostu fikcyjne. Ostatecznie nasze
prawdziwe »ja« jest naszą absolutną tożsamością i tożsame jest z naszą duszą,
natomiast fałszywe »ja« jest tożsamością relatywną, tożsamością, którą sami
sobie stworzyliśmy. Oczywiście ma na proces jego powstawania znaczący wpływ
środowisko, otoczenie, wychowanie, warunki lokalne, ale właśnie – jest to
tożsamość determinowana przez to, co zewnętrzne.
Dość długi rozdział autor poświęca słabym punktom psychoterapii i
udowadnia, dlaczego czasem dobry przewodnik duchowy, jak Rohr, będzie w stanie
skuteczniej pomóc, od terapeuty, którym zresztą też jest. Ale wytyka też
słabości chrześcijaństwa, pogrążonego w moralizatorstwie i nawołującego
nieustanie do składania mało sensownych ofiar.
„Jak podpowiada mądrość ludowa, wszelkie poświęcenia i ofiary to nic
innego jak zawiść, która tylko czeka na odpowiednią okazję”[5].
Czasem
miałbym ochotę spytać Rohra, czemu nadal jest członkiem tego Kościoła, ale to,
oczywiście zdaję sobie sprawę, bardzo jest naiwne...
„Żyję w Kościele, który największymi
zaszczytami nagradza oczywiste grzechy »ducha«, a karze odmową dostępu do Stołu
Pańskiego błędy ciała. Jezus czynił nieomal odwrotnie” [6].
Dobra,
choć mocno wymagająca lektura. Nie trzeba się z autorem zgadzać, najważniejsza
wartość „Nieśmiertelnego diamentu” polega na polemice, jaką czytelnik zaczyna
toczyć sam ze sobą, właśnie w trakcie lektury.
--
[1]
Richard Rohr, „Nieśmiertelny diament”, przekład Marek Chojnacki, WAM, 2013, s.
9.
[2]
Tamże, s. 21.
[3]
Tamże, s. 49.
[4]
Tamże, s. 51.
[5]
Tamże, s. 67.
[6] Tamże, s. 70.
Masz rację, że:"Dobra, choć mocno wymagająca lektura. Nie trzeba się z autorem zgadzać, najważniejsza wartość „Nieśmiertelnego diamentu” polega na polemice, jaką czytelnik zaczyna toczyć sam ze sobą, właśnie w trakcie lektury". Lubię takie książki
OdpowiedzUsuńTych polemik rodzi się mnóstwo. Nie dało rady wszystkich cytować. :-) Wiele z nich, jak np. cytat 5, muszę jeszcze przemyśleć.
Usuń