niedziela, 28 lipca 2024

Prawda objawiona Argentynie

 „Droga do samozależności” – Jorge Bucay

Temat uwolnienia lub ograniczenia szkodliwych zależności interesuje mnie od ponad ćwierćwiecza. To pierwszy powód, dla którego sięgnąłem po tę książkę. Drugim było to, że znam dwie inne publikacje tego autora. Nie uważam ich za najlepsze na świecie, ale znalazłem w nich treści bardzo przydatne. Na przykład w „Pozwól, że opowiem ci…” odkryłem stwierdzenie: …na początek konieczne jest usunięcie pułapki, którą zastawiono na nas, kiedy byliśmy jeszcze bardzo mali. Tą pułapką jest głęboko zakorzeniona w nas idea będąca częścią naszej dosadnej kultury i samo przez się zrozumiałej: docenia się tylko to, co się osiąga wysiłkiem. Amerykanie powiedzieliby na to bull-shit. Każdy może stwierdzić zgodnie z własnym odbiorem rzeczywistości, że to nieprawda, a jednak budujemy swoje życie tak, jakby to była prawda niepodważalna [1]. Bardzo mi pomogło w życiu*.

O tym, że całkowita niezależność od innych i reszty świata jest kompletnie nierealna, zorientowałem się w pierwszej klasie podstawówki, zapoznając się niechętnie z wierszem Tuwima „Wszyscy dla wszystkich”:
Murarz domy buduje,
Krawiec szyje ubrania,
Ale gdzieżby co uszył,
Gdyby nie miał mieszkania?
A i murarz by przecie
Na robotę nie ruszył,
Gdyby krawiec mu spodni
I fartucha nie uszył itd.

Jednak fakt, że pełna niezależność nie istnieje, nie oznacza jeszcze, że każda zależność jest szkodliwa, zniewalająca i groźna, bo większość jest po prostu oczywista. Owszem, istnieją wynaturzone, patologiczne formy zależności i z ich istnienia dobrze byłoby zdać sobie sprawę, a następnie, jeśli to tylko możliwe, pozbyć się ich lub znacząco ograniczyć ich destrukcyjny wpływ na własne życie.

Zanim książka trafiła w moje ręce zastanawiałem się nad jej cudacznym tytułem. W języku polskim nie istnieje słowo „samozależność”. „El camino de la autodependencia” (oryginalny tytuł) oznacza – moim skromnym zdaniem – drogę do samodzielności, niezależności lub ewentualnie samowystarczalności. Na jakiej podstawie i skąd tłumaczka wytrzasnęła tę „samozależność”? Miałem nadzieję dowiedzieć się z książki. Tak się nie stało.

Drogi, podczas których nauczymy się, jak osiągnąć wyznaczony cel. Są to: Pierwsza, czyli droga zrozumienia, że należy wziąć odpowiedzialność za własne życie. Nazwałem ją: drogą do samozależności [2].

Wyglądało więc początkowo na to, że ta dziwna „samozależność", to jest po prostu odpowiedzialność za własne życie, ale wkrótce okazało się, że nie jest to takie oczywiste i nie do końca o to chodzi.

Książka zbudowana jest z sześciu głównych rozdziałów, a każdy z nich z wielu anegdot, esejów, opowiastek, historyjek, opisów jakichś sytuacji, zdarzeń, przemyśleń, wniosków i doświadczeń; to typowe dla tego autora. W większości z nich pojawia się ta nieszczęsna „samozależność”, ale raz znaczy to, co w drugim cytacie, innym razem coś odmiennego, za trzecim… w sumie nie wiadomo, co.

Wolno, rzecz jasna, wymyślać nowe pojęcia, zwłaszcza jeśli w języku polskim nie istnieje żaden stosowny odpowiednik – tu jednak mam wątpliwości, czy naprawdę nie istnieje. Oczywiście trzeba to robić według pewnych reguł. Tak było i w tym przypadku. Być może przez analogię do, na przykład, samoświadomości. Samoświadomość to znajomość (wiedza, zrozumienie, rozpoznanie) własnych ograniczeń, słabych i mocnych stron, umiejętności i ich braków, wad i zalet. Czym w takim razie miałaby być „samozależność” ? No cóż… to zależy w jakim rozdziale. W pewnym momencie wydawało mi się, że rozumiem. W samozależności chodzi zapewne o to, bym to ja sam decydował, od kogo i czego jestem zależny. Jest to oczywista bzdura i po chwili śmiałem się ze swojego pomysłu do rozpuku. Nie znam realiów życia w Argentynie, ale jakoś nie wierzę, że w tym kraju można samemu decydować, czy zależnym się jest od systemu podatkowego, wymiaru sprawiedliwości, umów społecznych. Szybko też odrzuciłem pomysł, że Jorge Bucay, argentyński psychiatra i psychoterapeuta, proponuje jakieś techniki i metody, by się uzależnić od samego siebie, czyli od swoich własnych przekonań (czy aby na pewno własnych, bo może mamusi albo katechety?) czy nierealistycznych oczekiwań.

Moja propozycja to: Porzucić wszystko, co czyni nas zależnymi [3].

Ale jak to? Mam porzucić też samego siebie? Bo chyba nie da się „samozależności” rozumieć inaczej, jak zależności od samego siebie? A może chodzi o jedzenie, wodę i powietrze? A skoro zależność jest zła, to co – w języku polskim  jest jej odwrotnością, jej przeciwieństwem? Moim zdaniem NIEZALEŻNOŚĆ, a nie cudaczna „samozależność”.

Czasem z autorem się zgadzam, czasem na jakiś temat mam zupełnie inne zdanie, wynikające z odmiennych doświadczeń i przeżyć. Choćby to:

Na zewnątrz szukam na przykład aprobaty. Wszyscy jej łakniemy. Kiedy miałem pięć lat, jedyną osobą, która mogła ją zapewnić, była moja matka. Nikt inny [4].

Przyjmuję do wiadomości, że Jorge Bucay tak miał. Przykre to i smutne. Kiedy miałem pięć lat, aprobatę uzyskiwałem od rodziców, babci, dziadka, czterech ciotek, trzech wujków, kilku kolegów z przedszkola, paru z podwórka (brat był jeszcze za mały).
Dla równowagi przykład, z którym zgadzam się w pełni albo prawie. Bucay twierdzi, że nasze (ludzi w średnim wieku) doświadczenia i mądrość życiowa są nowemu pokoleniu, i następnym, kompletnie nieprzydatne. Czasem tylko zbędne, innym razem wręcz szkodliwe. Doświadczenia prapradziadka przydawały się pradziadkowi, doświadczenia pradziadka przydawały się dziadkowi – tak to trwało setki lat wstecz. Warto było słuchać starych ludzi, bo dysponowali ogromną praktyczną wiedzą i mądrością życiową. W drugiej połowie XX wieku zaczęło się to zmieniać. I to coraz szybciej. Dziadek udzielił mi w dzieciństwie rady: spodnie zamawiaj tylko z najlepszego sukna, bo to tańsze po kilkunastu latach się przeciera. Co niby miałbym zrobić z tą mądrością teraz? Jak dzisiaj miałbym wykorzystać nauki właściwego przycinania knotów lamp naftowych, żeby jasno świeciły, ale nie dymiły? Najważniejsze jednak jest to, że nie chodzi tylko o techniki i technologie – charakter relacji międzyludzkich też się zmienia.

Ludzi zależnych od innych Bucay dzieli na głupców (imbécil) intelektualnych, głupców emocjonalnych oraz głupców moralnych i już sama ta kwalifikacja wydaje się ciekawa, warta zastanowienia.

Żeby być samozależnym, muszę myśleć o sobie jak o centrum tego wszystkiego, co dzieje się wokół mnie [5].

Może i tak, nie znam Argentyńczyków, ich mentalności i moralności. W środowisku, w którym się wychowałem i żyję, tak skrajny egocentryzm (także egoizm, który Bucay również wychwala) jest czymś odrażającym, stanowi obrzydliwą wadę charakteru albo jakieś zaburzenie psychiczne. Choć możliwe, że taka postawa po prostu się opłaca.

Starałem się tu pokazać, że książka ma głównie wartość polemiczną. Jorge Bucay zachęca lub prowokuje czytelnika do zajęcia stanowiska w każdym poruszanym temacie. Nie jest najważniejsze, czy mam doświadczenia i przekonania podobne do niego, czy zgadzam się z jego oceną spraw, zdarzeń i postaw – ważne, bym odkrył swoje, uporządkował, zweryfikował, zorientował się, czy naprawdę są moje i… czy nadal aktualne.

Wydaje mi się, że mogłaby to być momentami nawet wartościowa lektura, gdyby nie ta cała „samozależność”. Jak wcześniej wspomniałem, przeczytałem wcześniej dwie książki tego autora. Nie miałem najmniejszych problemów z udziwnionym językiem, ale… tamte tłumaczyła Ilona Ziętek-Segura, a nie Bernadeta Krysztofiak.

Bywało, że w „Drodze do samozależności” drażniły mnie stare, znane mi od trzydziestu lat kawały czy dowcipy, które Bucay stara się zaprezentować, jako jakieś wielkie prawdy jemu objawione, ale też i inne, podobnie naiwne i infantylne treści. Na szczęście nie jest ich jakoś strasznie dużo, może ze dwadzieścia procent. W tym widzę podobieństwo do Paulo Coelho.

Gdybym był właścicielem wydawnictwa i chciał zarobić pieniądze, zamiast pomagać zaistnieć pani tłumaczce, która teraz może być z siebie dumna, bo wymyśliła nowe pojęcie (prawie jak prof. Kotarbiński, autor określenia „spolegliwy”), wydałbym tę książkę pod tytułem „Droga do niezależności”. Z takim wyrazem w tytule i w treści pewna część zawartości, może nawet większa, mogłaby mieć pewien sens.

Co jeszcze mógłbym dodać? Eeee… ładna twarda okładka.





---
[1] Jorge Bucay, „Pozwól, że Ci opowiem... bajki, które nauczyły mnie, jak żyć”, przekład Ilona Ziętek-Segura, wyd. Zysk i s-ka, 2004, s. 36.
[2] Jorge Bucay, „Droga do samozależności”, przekład Bernadeta Krysztofiak, Zysk i S-ka, 2024, s. 8.
[3] Tamże, s. 31.
[4] Tamże, s. 55.
[5] Tamże, s. 59.
* https://autopamflet.blogspot.com/2008/07/profity-bez-wysikow_12.html






Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz