czwartek, 19 stycznia 2017

Powtórka z sensacyjnej rozrywki

Zachciało mi się sensacji i to w wydaniu Harlana Cobena. Sięgnąłem więc po „Bez śladu” – tę o zaginięciu koszykarza Grega Downinga i złożonych wielce implikacji tego. Po przeczytaniu kilkudziesięciu kartek coś mi zaczęło świtać. Uznałem jednak, że to – łatwy do rozpoznania i charakterystyczny – styl Harlana Cobena i czytałem dalej. W połowie książki wiedziałem już na pewno, że kiedyś już ją czytałem (gdy na scenę wkroczyła Maggie Łomot, pozbyłem się wątpliwości), ale zorientowałem się, że mimo to nie wiem, jak się to wszystko skończy, czyli – kto zabił. Ostatecznie „Bez śladu” przeczytałem do końca.

Dokładnie ten sam schemat powtórzył się z następną moją lekturą, to jest z perypetiami zawodowych graczy w golfa, klubu Merion, ale przede wszystkim pechowego Jacka Coldrena, czyli z „Błękitną krwią”. Tym razem jeszcze szybciej byłem już pewien, że tę opowieść znam, że ją czytałem, ale do samego końca nie byłem w stanie przypomnieć sobie zakończenia.

Rozrywkę miałem całkiem niezłą, nie narzekam, ostatecznie to ja decydowałem się kontynuować lekturę książki kiedyś już czytanej, ale… Coś mi tu jednak nie pasuje.

Mnóstwo razy w życiu czytałem po kilka razy te same książki. To jednak było działanie świadome i z premedytacją. Sięgając po kolejny tom Harlana Cobena nie miałem w planach powtórki. W tej sytuacji pojawia się pytanie, czy to mnie zaczyna szwankować pamięć, czy może współczesne pisarstwo już takie właśnie jest: lekkie, łatwe, przyjemne, a dokładniej to tak lekkie i łatwe, że zapewnia rozrywkę w trakcie lektury, ale bardzo szybko po jej zakończeniu wszystko rozwiewa się, jak dym? Z drugiej strony… przecież nadal świetnie pamiętam, kto zabił w „Morderstwie w Orient Expresie” albo w „Psie Baskerville'ów”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz