„Ślepnąc od świateł” – Jakub Żulczyk
Jacek przyjechał do Warszawy z
Olsztyna. Studiował na ASP, ale studiów nie skończył.
Wyobraził sobie z przerażającą jasnością, jaka przyszłość czekałaby go po
studiach. Uznał, że czegoś takiego nie chce, że to nie dla niego.
Przeanalizował sprawę i doszedł do wniosku, że w życiu liczą się tylko
pieniądze. Najłatwiej i najszybciej ktoś taki jak on może zarobić je sprzedając
narkotyki, a dokładniej, kokainę. Jacek jest pewien, że jeśli jest się mądrym,
jeśli podejmuje się określone środki ostrożności, jeśli nie ćpa się swojego
towaru, to można to robić w zasadzie bezkarnie. I mnóstwo zarabiać.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimYEZ6oCgntP9vyxF2sdugo0kfHZwX0iMSppHTRCarA_vqlEhc3LZGNleT-k-CDxsAo3kzm28Gr4C4jyZLUtnA7AogkbbcatpxgpkvwkX3s18PseIdZwg0mZKJaqpj5y0LhhEWW0m6ReO9/s200/Schowek01.jpg)
O sobie i swoim życiu opowiada
Jacek; narracja w książce odbywa się w pierwszej osobie. I może byłaby ta
historia nawet niezła, gdyby nie koszmarne dłużyzny. Jacek ma wiecznie jakieś
przemyślenia, wizje z elementami smakowo-węchowymi (jest permanentnie
niewyspany), snuje mętne dywagacje o życiu i bólu istnienia, i… jest to trudne
do zniesienia. Po prostu nudne.
O ile serial zrobiony na
podstawie książki wydał mi się całkiem niezły, to sama powieść jest ciężkawa,
nieprzekonująca, jakaś taka… sztucznie udziwniona. Nie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz