„Niemieckie siły specjalne II wojny światowej” – James Lucas
Kiedy już byłem dorosły i nieco poważniej zainteresowałem się historią, okazało się, że moje wyobrażenia na temat komandosów, ukształtowały powieści i filmy amerykańskie „Działa Nawarony”, „Komandosi z Nawarony”, „Tylko dla orłów” i podobne. Niezwykle widowiskowe i wciągające, ale do rzeczywistości nie przystające nijak. Zawsze był to kilku-kilkunastoosobowy oddział, łatwo rozpoznawalnych bohaterów – jeden był specem od łączności, drugi od materiałów wybuchowych, trzeci genialnie rzucał nożem itd. Musieli być łatwo rozpoznawalni przez czytelnika lub widza powieści lub filmu wojenno-przygodowego. I to jest zrozumiałe, bo też trudno się utożsamić z batalionem wojska. Jednak życie i wojna mają głęboko w nosie potrzeby hollywoodzkich produkcji.
„Konflikt zbrojny między Niemcami a Polską, który wybuchł 1 września 1939 roku, wciągnął w swoją orbitę tyle krajów, że z czasem przeobraził się w wojnę światową” [1].
To Niemcy i Polacy oraz ich konflikt odpowiadają za drugą wojnę światową? No… Kierując się dobrą wolą założyłem, że może tłumaczenie trochę niezgrabnie wyszło. Szybko jednak nadeszło kolejne zaskoczenie:
„… dla osłabionych Niemiec największe zagrożenie to sąsiedztwo na wschodzie. Ambitna, odrodzona Rzeczpospolita Polska już podjęła próby zajęcia części Śląska i Prus Wschodnich, interesowała się też Saksonią. Te zakusy udało się Niemcom pokrzyżować za sprawą paramilitarnych bojówek, znanych jako Freikorpsy, pośpiesznie zorganizowanych ze zdemobilizowanych wojskowych, lecz niebezpieczeństwa na wschodnich granicach w pełni nie zażegnano” [2].
Jest rzeczą znaną, że Polska w porozumieniu z Hitlerem zagrabiła Zaolzie, ale o zakusach na Saksonię czytałem pierwszy raz w życiu. Wiem też, jak pewnie wszyscy, o pakcie lub deklaracji o nieagresji, polsko-niemieckiej podpisanej 26 stycznia 1934 w Berlinie przez Józefa Lipskiego i Konstantina von Neuratha. Mimo niego Niemcy obawiali się Polaków? Czyżby uczono mnie historii jakiegoś innego kraju?
Według Lucasa w okresie międzywojennym dumni, prawi, honorowi Niemcy, zarówno cywile jak i wojskowi, nie chcieli mieć nic wspólnego z jednostkami specjalnymi. Żołnierz powinien być dumny ze swojego munduru i oznak, świadczących o przynależności do konkretnej jednostki. Przebieranie się w ubrania cywilne lub mundury wroga, dla potrzeb jakiegoś zadania, udawanie i oszukiwanie, uznawali za brak honoru i zachowanie wręcz obrzydliwe. Pewnie dlatego pierwsze takie jednostki powstawały na bazie SD (niem. Sicherheitsdienst – organ wywiadu, kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa SS w nazistowskich Niemczech), a nie armii. I to dopiero po tym, jak pokaz możliwości radzieckich wojsk powietrzno-desantowych, zrobił kolosalne wrażenie na zaproszonych niemieckich obserwatorach w 1935 roku.
Pojęcie „niemieckie siły specjalne” autor traktuje bardzo szeroko. Do współcześnie rozumianych komandosów zbliżona była przede wszystkim jednostka Brandenburg, której ciekawe i śmiałe operacje autor opisał dość szczegółowo. Może momentami nawet za bardzo szczegółowo, bo bywało to nużące. Żołnierze ci udawali personel holenderskich barek rzecznych, serbskich robotników albo rosyjskich cywili i żołnierzy w przededniu uderzenia na ZSRR. Niemcy z oddziałów specjalnych udawali Polaków podczas prowokacyjnej napaści na radiostację w Gliwicach, z powodzeniem przebierali się za Arabów i inne nacje. We wrześniu 1943 r. oddział składający się z niemieckich spadochroniarzy i komandosów (dowodzonych przez Otto Skorzenego) uwolnił Benito Mussoliniego, internowanego w hotelu Campo Imperatore w Apeninach.
W publikacji zawarto wiele schematów organizacyjnych jednostek niemieckich, a także archiwalne zdjęcia (szkoda, że nie więcej), na przykład przemarsz oddziału polskich folksdojczów pod hitlerowską flagą, którzy zdezerterowali z polskiej armii, by wstąpić w szeregi niemieckich wojsk.
W „Niemieckich siłach specjalnych II wojny światowej” James Lucas zawarł odrębne rozdziały poświęcone jednostkom specjalnym wojsk lądowych, specjalnych jednostek Kriegsmarine (marynarka wojenna), Luftwaffe (lotnictwo) oraz rozdział, który wydał mi się najciekawszy, a opisujący „polityczne” operacje specjalne, to jest wspomniane już Freikorpsy (wolne korpusy – nacjonalistyczne formacje ochotnicze), Werwolf (wilkołak – dywersja na ziemiach utraconych przez III Rzeszę) oraz wykorzystywanie starców i dzieci.
„Ponieważ Fṻhrer nie udzielał niemieckim siłom specjalnym osobistego poparcia i nie pojmował do końca, jak wielkie możliwości mają takie formacje, nie mogły się one rozwinąć ponad to, czym były” [3].
I całe szczęście…
W drugim dodatku, bo pierwszy to Glosariusz, zaprezentowano chronologicznie działania formacji Brandenburg w latach 1939-1945.
---
[1] James Lucas, „Niemieckie siły specjalne II wojny światowej”, przekład Grzegorz Siwek, wyd. RM, wydanie szóste, s. 15.
[2] Tamże, s. 26-27.
[3] Tamże, s. 403.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz