wtorek, 12 lutego 2008

Nowa polska ortografia

O propozycji radykalnych zmian w polskiej ortografii.


Ten pomysł z nową ortografią to może braci Kaczyńskich? Albo pana Leppera? No, nieważne...

Mam ciotkę. W Holandii. Ciotka o wiele lepiej orientuje się w polityce polskiej niż ja, dlatego zwykle słucham jej z uwagą. Ostatnio mówiła mi, że jak "komuna" w Polsce była tak i jest. Z tym, że nie chodziło jej o rozwiązania formalno-prawne, ale o tak zwaną mentalność obywateli. Miała, jak widzę, rację.

W moim mieście pewnego razu postanowiono zmienić nazwę ulicy Mondrzyka na Osmańczyka. Mondrzyk jakiś mało poprawny politycznie się wydawał, a Osmańczyk to pierwszy senator tej ziemi, więc...

Ulica, o której piszę jest niewielka, może 300-350 metrów. Odział banku, szkoła mechaniczna, kilkanaście sklepów, jedno stowarzyszenie, kilkadziesiąt domów.
Nie znam żadnych danych dotyczących sklepów, szkoły, stowarzyszenia czy obywateli, ale oddział banku zmiana nazwy ulicy kosztowała 40000 PLN (czterdzieści tysięcy nowych polskich złotych). Trochę mnie to zaskoczyło, ale kiedy znajoma, pracownica banku, zaczęła wymieniać: pieczątki, druki, dokumenty, programy komputerowe, dane w sieci, itd. itp. to doszedłem do wniosku, że i tak tanio się wykpili.

Ile trzeba było zapłacić za wykonanie nowych tabliczek z nazwami ulicy na każdy jej róg? Ile kosztowało zainstalowanie tych tabliczek? Ile kosztowała wymiana dokumentów wszystkim mieszkańcom tej ulicy? Ile kosztowało wprowadzenie zmian na planach (drukowanych, internetowych, w przewodnikach, itd.) miasta? Jakie koszty ponieśli właściciele sklepów, czyli ja?

Nie, ja nie jestem właścicielem tych sklepów, ale ludzie którzy nimi są, tego typu koszty odliczyli sobie oczywiście od podatków. Podatki do Skarbu Państwa wpłynęły w związku z tym mniejsze, a ja za kolejne leki muszę płacić pełną cenę, albo znów do dentysty muszę zapisywać się w miesięcznej kolejce, albo zrywać resory na dziurawych drogach...

Rzecz jasna, za sporą część tej operacji zapłaciło miasto, czyli w ostatecznym rozrachunku też ja.

Przypomnę: 40 tyś. złotych - jeden niewielki oddział banku na krótkiej uliczce miasta przemysłowego średniej wielkości w Polsce C. Po zmianie ortografii, ile takich nazw ulic trzeba będzie w Polsce zmienić? A przecież nazwy ulic to zaledwie drobny ułamek kosztów, które trzeba będzie ponieść, prawda?

Zmiana programów komputerowych i systemów operacyjnych, szkolenia dla tłumaczy języka polskiego, szkolenia dla nauczycieli, druk nowych słowników i podręczników, przepisanie i druk WSZYSTKICH książek i czasopism w archiwach (no chyba, że marzy nam się rewolucja kulturalna i odcięcie się zupełne od jakichkolwiek korzeni, a to może komunistów kusić), zmiana list dialogowych w filmach, zmiana opakowań i instrukcji obsługi, zmiany w dokumentach przedstawicielstw zagranicznych...
Ja tak mogę długo. Bardzo długo.

Zdaję sobie sprawę, że ludzie urodzeni i wychowani w poprzednim systemie, którzy jeszcze nie przestawili się na myślenie demokratyczno-wolnorynkowo-odpowiedzialne (większość nie jest do tego zdolna), nadal uważają, że pieniądze na wszystko można bez ograniczeń i przede wszystkim bez żadnej odpowiedzialności i konsekwencji, czerpać ze Skarbu Państwa. Niestety... to niezupełnie tak jest... Ktoś i to jak najbardziej określony ktoś, będzie musiał w takiej czy innej formie za to zapłacić. Ponieść monstrualne (biliony dolarów?) koszty takiej zachcianki.

Na polską ortografię, gramatykę zresztą też, jak wiadomo nie ma mocnych (według opinii językoznawców jest na świecie tylko jeden język trudniejszy od polskiego i jest to język baskijski). Ja "z polskiego" też orzeł nie jestem. Ale niezbyt dobra znajomość zasad ortografii nie powoduje jeszcze mojego całkowitego zidiocenia, a tym samym zgody na poniesienie kosztów takiej operacji. Amen.