poniedziałek, 2 listopada 2009

W piekle komór gazowych

„Sonderkommando” – Szlomo Venezia


Książka powstała jako zapis rozmowy Szlomo Venezii z Béatrice Prasquier – ona pyta, on odpowiada.
Szlomo Venezia to grecki Żyd z włoskim obywatelstwem. Prawdopodobnie ostatni żyjący członek Sonderkommanda. W 1944 roku wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Obsługiwał krematorium numer trzy w Brzezince.
W opowieści Szlomo Venezii, co bardzo ważne, krematorium w Auschwitz-Birkenau to nie tylko sam piec do palenia zwłok, ale cały kompleks, na który składają się pomieszczenia rozbieralni, komory gazowe, piece krematoryjne i doły do palenia ciał.

Relacja Szlomo jest koszmarna. Delikatnie mówiąc. Poniżej, dla zilustrowania określenia „koszmarna”, niewielki fragment. Od razu zaznaczam, że w książce można znaleźć opisy bardziej drastyczne.

„Ciała nie mogły być zbyt ściśnięte, bo byłoby za mało powietrza i płomienie gasłyby, albo przygasały. To rozwścieczyłoby kapo, i pilnujących nas Niemców. Dno dołów miało spadek, żeby tłuszcz ludzki, wytapiający się z ciał, mógł spływać do rogu, gdzie wykopano coś w rodzaju kadzi. Kiedy ogień zaczynał przygasać, trzeba było zaczerpnąć trochę tłuszczu z kadzi i dolać go do ognia, żeby podsycić płomienie”.

Sonderkommando to specjalna grupa więźniów obsługujących krematoria. Odizolowani od reszty obozu, dobrze ubrani, znakomicie wyżywieni – jeśli nie przez Niemców, to dzięki znalezionym przy mordowanych konserwom. Jedzenie zawsze mogli też kupić za złoto, a konkretnie za złote zęby, wyrywane trupom. Przeciętna długość życia w obozie: kilka miesięcy. Niemcy mogli pozwolić przeżyć i doczekać wolności każdemu więźniowi, ale nie członkom Sonderkommanda; ci byli świadkami największych okropieństw i zbrodni.

Podczas lektury pojawia się oczywiście problem współodpowiedzialności za zbrodnie (moim zdaniem zręcznie i celowo podsunięty przez oboje autorów po to, by się z nim rozprawić). Szlomo „pomagał” rozbierać się więźniom, płci obojga, prowadzonym następnie do komór gazowych. „Pomagał” w cudzysłowie, bo wydaje się, że zakres tej pomocy był nieco, hm… szerszy, niż to obecnie rozumiemy.
Ale przede wszystkim… Jeśli jedna osoba przytrzymuje ofiarę w specjalny i uzgodniony wcześniej sposób tak, by druga mogła spokojnie i wygodnie strzelić jej w potylicę, to czy mamy do czynienia ze współsprawstwem? Oczywiście, w normalnych warunkach jak najbardziej. Ale przecież to nie były warunki normalne…

Książka zdecydowanie warta przeczytania. Zwłaszcza w czasach, gdy szukamy, znajdujemy i kokietujemy przyjaciół nad Renem, gdy wielu Niemców prowadząc sklep, wytwórnię, magazyn, który ich ojciec lub dziadek odebrał jakiejś żydowskiej rodzinie twierdzi, że Szoah to przesada, a tak w ogóle to pewnie nigdy nie miał miejsca…