środa, 14 kwietnia 2010

Stadion może nie starczyć

Stadion Narodowy imienia Lecha Kaczyńskiego?


Kiedyś pisałem o Polsce i Polakach: Emocjonalność zamiast pragmatyzmu i zdrowego rozsądku. Lata mijają, a tu nadal „czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”. Czy gdzie indziej nie było romantyzmu? Ależ był, jak najbardziej! Jako kierunek w sztuce. Jakoś nie przeszkadzał kupcom, rzemieślnikom, burżuazji i wreszcie przemysłowcom budować potęgę ekonomiczną państwa. A my, Polacy, z romantyczności uczyniliśmy cechę narodową, z której jesteśmy na dokładkę dumni, i posługujemy się nią radośnie w życiu politycznym, społecznym, gospodarczym. I teraz, po katastrofie samolotu prezydenckiego zastanawiam się, czy w tym względzie cokolwiek się u nas zmieniło?

Dla przypomnienia.
10 kwietnia 2010, przed dziewiątą rano, samolot prezydenta Polski (Tu-154M) rozbił się niedaleko Smoleńska podczas podchodzenia do lądowania. Prezydent Lech Kaczyński wraz z ekipą wybierał się na obchody siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej. Nie uratował się nikt.
Natychmiast pojawiły się pytania i najrozmaitsze wątpliwości. Na pewno samolot był rosyjskim „starym trupem”! Czyżby? Miał wylatane ok. 1/6 czasu przewidzianego dla tych maszyn. Prezydenci nie latają starymi gratami. Poza tym… „Tupolew” to ulubiony samolot przemytników. Ulubiony właśnie dlatego, że bardzo solidny i wytrzymały, można nim wylądować na kartoflisku, przy półmetrowym śniegu, a nawet z płonącym ładunkiem papierosów na pokładzie (autentyczne).

Samolot we mgle zahaczył o drzewo. W porządku, ale jeśli zahaczył o drzewo, to raczej nie mógł znajdować się wyżej, niż jakieś dwadzieścia metrów od ziemi (według symulacji, jaką widziałem gdzieś w Internecie było to zaledwie osiem metrów!). Podchodził do lądowania, a więc i szybkość miał już stosunkowo niewielką. Jak więc się to stało, że zginęli absolutnie wszyscy na pokładzie? I co ze świadkami, którym wydaje się, że najpierw była eksplozja (trafienie rakietą ziemia-powietrze?), a dopiero później samolot spadł? A może to spisek? Albo zemsta?
Takich i innych spekulacji jest mnóstwo i ciągle powstają nowe. Niektóre bardziej sensowne, a nawet uzasadnione, inne mniej, albo i wcale. Jednak nie o nie mi chodzi.

Kilkadziesiąt godzin po katastrofie pojawiła się inicjatywa by uczcić pamięć zmarłego prezydenta nadając jego imię stadionowi. Przyznam, że argumenty pomysłodawców i zwolenników tej koncepcji wprawiły mnie w osłupienie. Człowiek, którego wielu Polaków nazywało jeszcze kilka dni temu hochsztaplerem politycznym, oszołomem i ksenofobem stwarzającym realne zagrożenie dla pokoju w Europie i polskiej racji stanu, nagle okazał się świetnym politykiem i wybitnym mężem stanu. A to ci metamorfoza!
Wszyscy mamy chyba od dzieciństwa wdrukowane w psychikę zalecenie, że o zmarłych należy mówić tylko dobrze. Dzięki tej regule wieki historii niczego nie są nas w stanie nauczyć, bo tutaj każdy dureń staje się automatycznie narodową znakomitością, a jego dzieło okazuje się wybitne, wartościowe i niezwykle cenne – pod warunkiem, że umarł. Najlepiej tragicznie i z ręki wroga.
Ale i tym nie chcę się zajmować; pozostanę przy stwierdzeniu, że wybitnym politykiem to był moim zdaniem Dag Hammarskjöld, Woodrow Wilson, Szymon Perez, czy Willy Brandt, a Lech Kaczyński był politykiem niewątpliwie wyjątkowo… kontrowersyjnym. I niech tak zostanie. Na polityce się nie znam, ani nią interesuję, więc nie mnie go oceniać. Kwalifikacje polityczne i dyplomatyczne naszego zmarłego prezydenta osądzą z czasem inni politycy Europy i Świata oraz oczywiście historia.

Ja chcę skoncentrować się tylko i wyłącznie na wydarzeniach ostatnich.
W katastrofie samolotu zginęło prawie sto osób. Poza prezydentem i jego żoną, stracili życie politycy, dyplomaci, posłowie, senatorowie (Prezes NBP, Przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej, Prezes IPN, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, sekretarze stanu itp.) oraz… Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i dowódcy wszystkich rodzajów wojsk.
Jak to możliwe, że tylu ludzi tak strategicznie ważnych dla państwa znalazło się jednocześnie na pokładzie tego samego samolotu? Coś takiego jest ewenementem na skalę światową i nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Przecież służby ochrony (BOR i nie tylko) musiały protestować! Takich rzeczy się nie robi! Nigdy i nigdzie! Zbyt wielkie ryzyko.
Na tak szalony pomysł mogło u nas pewnie wpaść wielu, ale tylko jeden człowiek mógł taki zamiar zrealizować, wcielić w życie i lekceważąc elementarne zasady bezpieczeństwa nakazać tym wszystkim oficjelom, by wraz z nim na pokład samolotu wsiedli – prezydent.

Dlaczego Lech Kaczyński zabrał ze sobą do Rosji kilkadziesiąt najważniejszych osób w państwie? Tu mogę już tylko spekulować. Kilka dni wcześniej premier Donald Tusk spotkał się z premierem Władimirem Putinem (7 kwietnia). Spotkanie to, jeśli nawet nie było politycznym przełomem, było niewątpliwym sukcesem medialnym i to w ocenie komentatorów całego świata. Znając charakter Lecha Kaczyńskiego potrafię sobie wyobrazić jego nieodpartą potrzebę odniesienia sukcesu jeszcze większego, bardziej spektakularnego, „zakasowania” Tuska za każdą cenę (co w pewnym, tragicznym sensie mu się zresztą udało). To temu właśnie celowi służył szczególny dobór i liczba pasażerów feralnego samolotu; świta prezydenta złożona z dygnitarzy, polityków, przywódców i dowódców tak wielkiej rangi wywarłaby w Katyniu niewątpliwie porażające wrażenie. Mogłaby też wyglądać na manifestację poparcia dla jego polityki i stanowiska.

I jeszcze jedno. W samolocie rejsowym takich czy innych linii lotniczych najważniejszy jest pilot. On o wszystkim decyduje i za wszystko odpowiada. Ale to nie był zwykły samolot rejsowy. W samolocie prezydenckim decyzje wydaje prezydent. Podobno dyspozytor na lotnisku w Smoleńsku doradzał (w związku ze złymi warunkami pogodowymi) zmianę miejsca lądowania i skierowanie samolotu prezydenta na zastępcze lotnisko w Mińsku lub Moskwie. Czemu pilot tego nie zrobił? Może zwariował? Może był pijany? A może po prostu zakazał mu tego prezydent wiedząc, że lądowanie w Moskwie czy Mińsku wyklucza jego udział, wraz z całym tym orszakiem, w uroczystościach w Katyniu? A to był przecież priorytet, o to chodziło, to było najważniejsze.
Dla przypomnienia – już przynajmniej raz prezydent próbował zmusić pilota swojego samolotu do zmiany planu lotu i lądowania w Tbilisi zamiast w Gandżi w Azerbejdżanie, zdaje się w 2008 roku, już nie pamiętam. Pilot oparł się wtedy presji „szefa”, doleciał i wylądował tam, gdzie to było możliwe i bezpieczne. Kaczyński i jego ludzie bardzo się wtedy starali o ukaranie pilota za odmowę wykonania polecenia. Groziła mu za to kara od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.

Czy odpowiedź na pytanie „kto zadecydował, żeby jednak próbować lądować w Smoleńsku?” pomoże znaleźć „czarna skrzynka”? Możliwe, ale mało prawdopodobne. „Czarna skrzynka”, która jak sama nazwa wskazuje jest koloru jaskrawo pomarańczowego, rejestruje parametry lotu oraz ewentualnie rozmowy prowadzone w kokpicie. Jednak w tym przypadku trudno sobie wyobrazić, że to pilot wezwał sobie prezydenta do kokpitu, by go spytać, gdzie lądować. Raczej to on właśnie udał się do przedziału pasażerskiego, do prezydenta, i tam przedstawił sytuację, propozycję dyspozytora lotów (wieży kontrolnej) i poprosił o decyzję: Mińsk, Moskwa, czy jednak Smoleńsk. Ale rozmowy w tym miejscu rejestrowane nie są. Z oczywistych względów.

A wracając do stadionu… Jestem przeciwny nadawaniu mu imienia Lecha Kaczyńskiego (podobnie, jak wydatkowaniu milionów z pieniędzy podatników na operację zmiany nazw tysięcy ulic i placów). Ale jakoś strasznie upierać się przy tym nie zamierzam. W Warszawie nie mieszkam, na stadiony nie chadzam, co mnie to w sumie obchodzi? Jednak zdecydowanie protestuję i nie zgadzam się na proponowanie stanowiska prezydenta Jarosławowi Kaczyńskiemu. Choć wielu Polaków bardzo współczuje jemu i jego rodzinie (i nic w tym dziwnego, jest za co) oraz wręcz nurza się w poczuciu żalu, straty i krzywdy, sądzę że tragiczna śmierć członków rodziny nie jest jeszcze, nawet w rozemocjonowanej Polsce, argumentem i kwalifikacją wystarczającą, by ofiarować komukolwiek (dla otarcia łez?) najwyższe stanowisko w państwie.


Zresztą… w lipcu też pewnie będzie okazja do ogłoszenia żałoby narodowej, we wrześniu straci życie ktoś wyjątkowy, tak się po prostu toczy świat…