czwartek, 15 kwietnia 2010

Zombie, wampiry, wilkołaki

„Uśmiechnięty nieboszczyk” – Laurell K. Hamilton


Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Miasto St. Louis i okolice. Czasy mniej więcej współczesne. Alternatywna rzeczywistość, w której wilkołaki i wampiry mają swoje miejsce w społeczeństwie, określone prawa, zakazy, nakazy, reguły itd. W tym świecie Anita Blake zajmuje się ożywianiem zmarłych, czyli po prostu tworzeniem zombie. Uważa to zajęcie za fach tak zwyczajny, jak na przykład sprzedawanie polis ubezpieczeniowych. Albo prawie. Z przekonania angażuje się też w ruch społeczny, którego celem jest przyznanie zmarłym odpowiednich praw. W wyjątkowych przypadkach, gdy któryś z wampirów wyssie człowieka bez jego zgody, Anita Blake, tym razem jako egzekutorka, wykonuje na nim wyrok – unicestwia go przez kołkowanie.

Pewnego razu Anita Blake otrzymuje od lokalnego milionera propozycję ożywienia trzystuletniego trupa. Honorarium za tę pracę byłoby horrendalne, ale wykonanie jej wymagałoby złożenia ofiary ludzkiej, a to kłóci się z zasadami Anity Blake. Zlecenie ostatecznie przejmuje inny animator, ale sprawa wymyka mu się spod kontroli i w makabryczny sposób giną ludzie. Anita Blake musi zmierzyć się z najsilniejszą w USA kapłanką voodoo, pomóc policji wykryć sprawcę, zapobiec kolejnym mordom, uniknąć zemsty zawiedzionego milionera, odrzucić zaloty wampira…

„Uśmiechnięty nieboszczyk” to jedna z cyklu kilku książek o Anicie Blake. Da się je czytać nie po kolei, ale… tylko da się – zdecydowanie lepiej byłoby jednak zachować kolejność chronologiczną; odwołania do wydarzeń minionych są tu bowiem częste i istotne.

Udana mieszanka sensacji i horroru. Niezłe pióro; może nawet więcej niż niezłe. Ciekawy, nietuzinkowy pomysł na fabułę – świat, który ludzie dzielą z nieumarłymi. Tyle zalet. A wada? Przede wszystkim zbyt plastyczne, szczegółowe, odrażające wręcz opisy. Moim zdaniem granica dobrego smaku została w tym przypadku daleko przekroczona. Cała rodzina, w tym małe dziecko, została przez jakiegoś zombie rozszarpana i częściowo pożarta? No, trudno, ale pewne detale w opisie zwłok zdecydowanie mogła sobie autorka darować.

Laurell Hamilton okazuje się mieć całkiem niezłe poczucie humoru, ale połączenie go z drastycznymi opisami daje wrażenie absurdalnej, odrażającej groteski.

Znakomita lektura dla tych osób, które zawsze spotkać można na miejscu krwawych wypadków i katastrof - obserwujące miejsce zdarzenia łakomym wzrokiem z mieszaniną wstrętu i odrazy, ale jednocześnie jakiejś niezdrowej fascynacji.