„Angielka” – Jerzy Seipp
Jednym z najbardziej koszmarnych doświadczeń życiowych jest upokorzenie. Zwłaszcza i szczególnie upokorzenie związane z bezsilnością, czy też kompletną bezradnością wobec kogoś lub czegoś. Koleżanka opowiadała mi kiedyś o zgwałceniu, kolega o tragicznej śmierci dziecka, ja z kolei po dziś dzień pamiętam, jak oberwałem pałą zomowską, lub z czasów już „nowożytnych”, jak na sali sądowej na moją uwagę o elementarnie pojmowanej sprawiedliwości usłyszałem od śmiejącej mi się w nos sędziny: „Panie M., sprawiedliwość to nie na tej sali”.
W takich chwilach można myśleć tylko o zemście, o odpłaceniu krzywdzicielowi „pięknym za nadobne”. A jeśli nawet sytuacja nie nas osobiście dotyczy, to miło jest przeczytać o tym, że jednak jest na tym świecie jakaś sprawiedliwość, a dobro ma szansę, choćby czasem, wygrać ze złem.
Jerzy Seipp napisał powieść o zemście. O krzywdzie brutalnie, lecz sprawiedliwie pomszczonej. Kiedy czytałem, co i jak potomek możnego niegdyś rodu zrobił ojczymowi gwałcącemu nastoletnią pasierbicę, byłem całkowicie po stronie mściciela – choć nie uważam się za człowieka specjalnie krwiożerczego. Kiedy jeszcze okazało się, że ów mściciel dysponuje jednocześnie środkami, dzięki którymi drugą ręką może naprawiać szkody i ocierać łzy, byłem wręcz zachwycony.
„Angielka” to także niezwykle smutna opowieść o krzywdzie, której zadośćuczynić się nie da, bo i cóż można zrobić, na kim się mścić, gdzie dochodzić sprawiedliwości, kiedy trzyletnia dziewczynka umiera nagle we śnie (historia rozpoczyna się w dniu jej pogrzebu)? Co można powiedzieć jej ojcu, potwornie skrzywdzonemu w dzieciństwie, dla którego córeczka była jedynym sensem i radością życia?
Książka oparta jest na XIX-wiecznej, rodzinnej legendzie rodu Seippów, romantycznej opowieści, która mówi o zaginionym skarbie, jaki wolnomularze powierzyli węgierskim przodkom tytułowej bohaterki, z przeznaczeniem na wsparcie w Polsce powstania narodowego. I choć sporo jest w „Angielce” odwołań do czasów i wydarzeń historycznych, nie ma wątpliwości, że jest to powieść współczesna – jej akcja dzieje się w Polsce, a także wielu innych miejscach Europy i Świata, na początku XXI wieku.
Jest więc „Angielka” także powieścią przygodową. Poszukiwanie ukrytego skarbu, jako odtrutka na całe zło, okazuje się całkiem niezłym pomysłem. Sporo jest także w książce elementów sensacyjnych.
Bardzo często, autorom z nie tak dobrze wypracowanym warsztatem, połączenia typu „dwa w jednym” po prostu się nie udają. Jerzy Seipp jest zawodowcem, jego cztery w jednym lub pięć w jednym, czyta się znakomicie. Autor nie dostanie za „Angielkę” Nobla. Nie jest to „Ulisses”, „Człowiek bez właściwości” czy „Czarodziejska Góra”. „Angielka” – bez pretensji do jakichś wydumanych „ambicji” – to zwyczajnie i po prostu bardzo dobra powieść… rozrywkowa. Jest tu sensacja i przygoda, jest wielka miłość, klątwa i zemsta, są tajemnice i rodzinne legendy… Czego chcieć więcej?
Gdybym miał szukać porównania (dla klienta w księgarni lub czytelnika w bibliotece) powiedziałbym, że „Angielka” to całkiem udane połączenie „Hrabiego Monte Christo”, „Klubu Dumas” i lepszych kawałków serii o Panu Samochodziku – oczywiście w wersji dla dorosłych (w pełnym znaczeniu tego słowa).
W takich chwilach można myśleć tylko o zemście, o odpłaceniu krzywdzicielowi „pięknym za nadobne”. A jeśli nawet sytuacja nie nas osobiście dotyczy, to miło jest przeczytać o tym, że jednak jest na tym świecie jakaś sprawiedliwość, a dobro ma szansę, choćby czasem, wygrać ze złem.
Jerzy Seipp napisał powieść o zemście. O krzywdzie brutalnie, lecz sprawiedliwie pomszczonej. Kiedy czytałem, co i jak potomek możnego niegdyś rodu zrobił ojczymowi gwałcącemu nastoletnią pasierbicę, byłem całkowicie po stronie mściciela – choć nie uważam się za człowieka specjalnie krwiożerczego. Kiedy jeszcze okazało się, że ów mściciel dysponuje jednocześnie środkami, dzięki którymi drugą ręką może naprawiać szkody i ocierać łzy, byłem wręcz zachwycony.
„Angielka” to także niezwykle smutna opowieść o krzywdzie, której zadośćuczynić się nie da, bo i cóż można zrobić, na kim się mścić, gdzie dochodzić sprawiedliwości, kiedy trzyletnia dziewczynka umiera nagle we śnie (historia rozpoczyna się w dniu jej pogrzebu)? Co można powiedzieć jej ojcu, potwornie skrzywdzonemu w dzieciństwie, dla którego córeczka była jedynym sensem i radością życia?
Książka oparta jest na XIX-wiecznej, rodzinnej legendzie rodu Seippów, romantycznej opowieści, która mówi o zaginionym skarbie, jaki wolnomularze powierzyli węgierskim przodkom tytułowej bohaterki, z przeznaczeniem na wsparcie w Polsce powstania narodowego. I choć sporo jest w „Angielce” odwołań do czasów i wydarzeń historycznych, nie ma wątpliwości, że jest to powieść współczesna – jej akcja dzieje się w Polsce, a także wielu innych miejscach Europy i Świata, na początku XXI wieku.
Jest więc „Angielka” także powieścią przygodową. Poszukiwanie ukrytego skarbu, jako odtrutka na całe zło, okazuje się całkiem niezłym pomysłem. Sporo jest także w książce elementów sensacyjnych.
Bardzo często, autorom z nie tak dobrze wypracowanym warsztatem, połączenia typu „dwa w jednym” po prostu się nie udają. Jerzy Seipp jest zawodowcem, jego cztery w jednym lub pięć w jednym, czyta się znakomicie. Autor nie dostanie za „Angielkę” Nobla. Nie jest to „Ulisses”, „Człowiek bez właściwości” czy „Czarodziejska Góra”. „Angielka” – bez pretensji do jakichś wydumanych „ambicji” – to zwyczajnie i po prostu bardzo dobra powieść… rozrywkowa. Jest tu sensacja i przygoda, jest wielka miłość, klątwa i zemsta, są tajemnice i rodzinne legendy… Czego chcieć więcej?
Gdybym miał szukać porównania (dla klienta w księgarni lub czytelnika w bibliotece) powiedziałbym, że „Angielka” to całkiem udane połączenie „Hrabiego Monte Christo”, „Klubu Dumas” i lepszych kawałków serii o Panu Samochodziku – oczywiście w wersji dla dorosłych (w pełnym znaczeniu tego słowa).