sobota, 22 listopada 2025

Kościół zgotował nam ten los?

„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” – Mateusz Pakuła

Mateusz Pakuła, pisarz, reżyser i dramatopisarz, skonstruował „Jak nie zabiłem swojego ojca…” pozornie dwutorowo. Część pierwsza to pisane przez niego utwory dramatyczne – zwykle fragmenty, ale nie zawsze, bo „Lem vs P. K. Dick” (Teatr Łaźnia Nowa, 2020) sprawia wrażenie całości – przynajmniej w warstwie dialogowej. Niżej niewielki jej fragment.

Philip Dick, amerykański pisarz science fiction, dzwoni do FBI i donosi, że…
„…myślę, że miało tam dojść do porwania mnie, omotania, być może prania mózgu, myślę, że Lem jest sowieckim szpiegiem. Albo całą organizacją. Być może Lema nie ma, może ten Stanisław Lem nie istnieje w ogóle albo to tylko jeden trybik tej krakowskiej fabryki. To tylko jakiś tam facecik, jakiś Stanisław. Bo co to za nazwisko: Lem! To nie nazwisko, tylko nazwa, skrót LEM, wiecie, jak Lunar Excursion Module, LEM, wszędzie to ostatnio słyszę, to musi być zmyłka. A to całe śmiechu warte krakowskie niby-wydawnictwo! Sprawdźcie to, WL to po polsku skrót od Władza Ludu. Ale Lem to stuprocentowy funkcjonariusz partyjny, marksista, materialista, wiem to na podstawie jego publikacji i osobistych listów, do mnie i innych osób. To komórka partyjna zza żelaznej kurtyny, jest najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym człowiekiem, ponieważ publikuje bardzo dużo, pisze wieloma stylami, raz zna różne obce języki, a raz nie. Zajrzyjcie, proszę, do jego Dzienników gwiazdowych. Tam jest otwarcie bezczelnie napisane w przedmowie, że LEM to właściwie komputer, oni tam nam się śmieją w twarz, to straszne! Pewna dziennikarka, pewnie już nie żyje, odważyła się napisać, że Lem nie może istnieć, bo gdyby istniał, musiałby być najinteligentniejszym pisarzem na świecie. Rozumiecie? To może być maszyna, superkomputer, mózg elektronowy, sowiecka sztuczna inteligencja, która dąży do zdobycia monopolistycznej pozycji pozwalającej kontrolować opinię publiczną poprzez krytykę i artykuły pedagogiczne. To stanowi zagrożenie dla całej naszej dziedziny science fiction z jej swobodną wymianą poglądów i myśli!”*.

Czytałem gdzieś, kiedyś, że Dick podobno naprawdę miał wątpliwości co do istnienia Lema, ale nie to jest najważniejsze. W sztuce Stanisław Lem dzwoni do Dicka i proponuje mu wydanie w Polsce jednej z jego książek. Najtrudniejsze jest wyjaśnienie amerykańskiemu autorowi, że nie dostanie za to pieniędzy. To znaczy dostanie, ale niewymienialne na dolary złotówki. I tych złotówek też nie można mu posłać do USA, bo… przepisy. Dick musiałby po to swoje honorarium przyjechać do Polski i wydać je na miejscu – starczyłoby może na jakieś dwa tygodnie.

Część druga to zapis okresu, w którym jego ojciec zmagał się i wreszcie umierał na chorobę nowotworową. Są to makabryczne przeżycia i doświadczenia syna oraz wielu innych członków rodziny w  tym czasie. Poruszana jest tu kwestia eutanazji oraz udziału Kościoła katolickiego w cierpieniach tysięcy chorych.

„— Żebym chociaż mógł jak pies! Żebym jak pies mógł zdechnąć, jak nasz Morris, żebym mógł odejść, zasypiając po prostu. Czemu nie mogę jak pies umrzeć?
Nienawidzę was! Nienawidzę was, kościółkowe debile! Jakże staram się was nie nienawidzić i jakże mi to dziś nie wychodzi! Jebani biskupi. To oni, to ich wina, pierdolonych spaślaków! Siemanko, sakralne świry, życzę wam wszystkim, którzy krzyczycie przeciwko eutanazji, żebyście leżeli miesiącami, wyjąc z bólu i błagając o śmierć! Moja wściekłość na Kościół i religijne z dupy wyssane bzdury jest tak szalona, tak ogromna, że chcę widzieć wszystkie notre dame’y w ogniu, wizualizuję sobie całą tę patologiczną społeczność katolicką konającą w płomieniach, tonącą w lodowatych falach, w tych wszystkich swoich piekłach, którymi się podniecają ich zdewociałe mózgi. Zdychajcie w męczarniach, pojeby! Zdychajcie w męczarniach, skoro tak tego pragną te wasze, kurwa, dusze! Chuj z tą polityczną poprawnością, chuj z tym wystrzeganiem się języka nienawiści, niech żyje bóg mordu! Męczcie się, cierpcie! Za to, że to nielegalne, choć to absurdalne, że muszę teraz kombinować, obiecywać tacie, samemu go mordować, nie wiadomo jak! Za to, że mój ojciec nie może umrzeć jak zwierzę, musi jak człowiek, „po ludzku”, w męczarniach, bo na to się, kurwa, zanosi. Zdychajcie, zjeby!
Przepraszam, kto nigdy nie rzucał kamieniem, niech pierwszy rzuci kamieniem”*.

Pakuła uniósł się i to, jak widać, solidnie w związku z pewnym zdarzeniem. Rzecz dzieje się w czasie epidemii wirusa covid. Umierającego na raka pacjenta nie może odwiedzić syn, żona, matka. Chorzy, którzy przyjmują chemię, są wyjątkowo nieodporni i nie tylko covid, ale i wiele innych chorób, na przykład grypa, może ich zabić. To wydaje się bezduszne, ale do pewnego stopnia zrozumiałe. W tym samym dniu od sali do sali, od oddziału do oddziału, od pawilonu szpitalnego do pawilonu, nie niepokojony przez nikogo, chodzi sobie spokojnie ksiądz katolicki.

Wspomniałem na początku o pozornej dwutorowości utworu. W połowie lektury zorientowałem się, że ta historia z Lemem, dewizami, podejrzeniami Dicka (także niektóre inne fragmenty sztuk), jest równie absurdalna, a nawet groteskowa, jak codzienne życie we współczesnej Polsce. I nie, nie miało to być zabawne.

Pewną trudność sprawiały mi fizjologiczne opisy choroby nowotworowej i umierania sześćdziesięcioletniego ojca Pakuły. Do furii doprowadzały mnie fragmenty, w których widać, obłudę, nieczułość, obojętność, złośliwość, indolencję polskiej służby zdrowia – choć podobno służby zdrowia w Polsce już nie ma, jest… opieka zdrowotna. Odkryłem też w książce dodatkowy bonus – autor często wspomina swoje lektury, bywa, że z pamięci cytuje jakieś urywki, ujawnia skojarzenia. Miałem niesamowitą frajdę, kiedy okazywało się, że to, to i tamto znam, że coś tam rozumiem, potrafię skojarzyć.




---
* Mateusz Pakuła, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, Wydawnictwo Nisza, e-book, konwersja: eLitera s.c. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz