piątek, 9 listopada 2007

Goodfather i owca

"Przygoda z owcą" – Haruki Murakami


Wszyscy wiedzą co oznacza słowo „proza”. No, może prawie wszyscy… zresztą zawsze można przecież sprawdzić w słowniku. Także określenia takie jak „współczesny, współczesna, współczesność” nie powinny budzić wątpliwości znaczeniowych. Faktem oczywistym jest też stwierdzenie, że na planecie Ziemia jest wiele rozmaitych krajów.
Z tych trzech prostych elementów, zwłaszcza przy odpowiedniej intonacji głosu (to ważne!), można w języku polskim zbudować konstrukcję niezwykle ciekawą, na przykład – współczesna proza albańska.

Czym jest, albo może być - przy takiej właśnie specjalnej intonacji, współczesna proza albańska? Albo portugalska? Lub kubańska? Ano… jest często literackim dziwolągiem, dziełem z niejasnym przesłaniem i puentą, w którym nie do końca (albo wcale) wiadomo, o co chodzi, dziełem którego nikt właściwie nie rozumie… choćby nawet doczytał je do końca, co zdarza się przeciętnie w 37% przypadków.
Współczesna proza… jakaś tam, ma jeszcze jedną, bardzo istotną cechę – żaden czytelnik za skarby świata nie przyzna się do wyżej wymienionych uczuć i wniosków. Wręcz przeciwnie*.
Powody tego mogą być rozmaite, czasem zagadnięty znienacka krytyk, zamiast przyznać się, że nie wie, co jest grane (bo może inni krytycy wiedzą), mlaśnie ze znawstwem, a to mlaśnięcie - pełne znawstwa rzecz jasna - akolici zaniosą w świat jako pozytywne przesłanie wzmacniane sukcesywnie zgodnie z zasadą głuchego telefonu. A może, po doświadczeniach ostatnich trzech dekad, staliśmy się czytelnikami świadomymi, że człowiek nie zna dnia ani godziny, w której wytwór współczesnej prozy birmańskiej (na przykład) może stać się szlagierem, hitem i przebojem uhonorowanym Literacką Nagrodą Nobla… To jednak, jak mawiał niejaki Kipling, jest już zupełnie inna historia.

Po tym przydługim nieco wstępie wracam do meritum, to jest „Przygody z owcą”. Jest to niezwykle ciekawy i niewątpliwie ambitny przykład współczesnej prozy japońskiej. A dokładniej bardzo odważna próbą połączenia tejże z absurdalną powieścią sensacyjną.
Wątki owczo-mafijne i neurasteniczno-egzystencjalne przeplatają się w „Przygodzie” w sposób pozornie tylko przypadkowy, zauważyłem bowiem, że ilekroć mam ochotę porzucić „Przygodę z owcą” wraz z jej przeciętniutkim bohaterem i zająć lekturą, która będzie „współczesną prozą…” w stopniu nieco mniejszym, na przykład „Czarodziejską Górą” albo „Człowiekiem bez właściwości”, zawsze w tym właśnie momencie na scenę wkraczał wielce tajemniczy Wielki Szef, nie mniej tajemnicza owca, albo ostatecznie dziewczyna z pięknymi uszami. I tak jakoś, kartka za kartką…

Wydaje mi się, że Murakami pisał „Przygodę z owcą” specjalnie na rynek amerykański lub europejski. „Wyprał” swoją powieść z wszelkich akcentów japońskich tak dalece, jak tylko się dało. Nie ma tu imion, tak trudnych do wymówienia i niemożliwych do zapamiętania dla nie-Japończyka, nazwy miejscowości ograniczone zostały do niezbędnego minimum, z potrawami, napojami, wystrojem wnętrz jest podobnie. Do tego Wielki Szef, wraz ze swoim consigliere – przepraszam, z sekretarzem - przypomina dobrotliwie-groźnego Ojca Chrzestnego.
Głównym bohaterem jest trzydziestolatek, amator piwa Heineken, który o dwadzieścia lat za wcześnie przeżywa typowy kryzys wieku średniego i wyraźnie kwalifikuje się na leżankę psychoanalityka. Do tego wszechobecne i palone co chwilę papierosy, ale temu nie ma się co dziwić, powieść powstała pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku i tamtą rzeczywistość opisuje.

A na koniec… mam niejasne wrażenie, że Murakami pisząc „Przygodę z owcą” bawił się o wiele lepiej niż ja czytając ją. Zastanawia mnie też, czemu Murakamiego nie odkryto w Polsce 30 lat wcześniej?


* Żeby nie było nieporozumień – współczesna proza… nie jest, a przynajmniej nie musi być kiczem, chałą, makulaturą czy tandetą. Co mogliby powiedzieć Tauregowie po przeczytaniu scenariusza filmu „Miś”? Chyba tylko tyle, że to… współczesna proza polska. Może nawet ambitna.