"Gawędy o księgarzach" – Zbysław Arct
Arctowie to jeden z najstarszych i najznamienitszych rodów księgarskich, stawianych na równi z Iglami, Gebethnerami czy Zawadzkimi z Wilna. Do II Wojny Światowej w Warszawie, przy Nowym Świecie 35 mieściła się księgarnia M. Arcta. Arct - to w księgarstwie po prostu FIRMA.
Genialny sprzedawca potrafi każdemu klientowi sprzedać właściwie wszystko. Co jednak może się wydawać paradoksalne, umiejętność taka nie jest niczym pożądanym w fachu księgarskim, może nawet wprost przeciwnie. Księgarz tym różni się od sprzedawcy – choćby genialnego – że potrafi właściwemu czytelnikowi sprzedać właściwą książkę. A to jest kolosalna różnica.
Zbysław Arct rozpoczyna swoje „Gawędy o księgarzach” od rozdziałów wyjaśniających, kim tak naprawdę jest księgarz i w jaki sposób zostać można księgarzem. Dalej snuje swoją zupełnie nieuporządkowaną chronologicznie opowieść - co jednak w czytaniu absolutnie nie przeszkadza - o księgarzach z czasów dawnych, niedawnych i autorowi współczesnych (mniej więcej do lat siedemdziesiątych XX wieku).
Wiele miejsca poświęca także swoim własnym przeżyciom związanym z zawodem i to od lat, w których był pomocnikiem księgarskim do czasów, w których pełnił w tym fachu funkcje bardzo prestiżowe – był między innymi kierownikiem działu księgarskiego w Polskim Towarzystwie Księgarń Kolejowych „Ruch” – firmie, która po wojnie przejęta przez władzę ludową przekształcona została w spółdzielnię „RSW Prasa-Książka-Ruch”.
Co jednak najważniejsze, Arct nawet pisząc o przemiałach i przecenach, kiermaszach i kolportażu, robi to z niezwykłym humorem i pogodą ducha, sypiąc jak z rękawa cudownymi ciekawostkami i zabawnymi anegdotami z branży.
Czytałem „Gawędy” z wielką przyjemnością (pomijając już fakt, że czasem turlałem się ze śmiechu przy opowieściach o co ciekawszych przygodach księgarskich i niesfornych klientach), a nawet jakby z odrobiną dumy – mnie, bardzo dawno temu, początków księgarstwa uczyli ludzie takiego formatu lub ich uczniowie…
Genialny sprzedawca potrafi każdemu klientowi sprzedać właściwie wszystko. Co jednak może się wydawać paradoksalne, umiejętność taka nie jest niczym pożądanym w fachu księgarskim, może nawet wprost przeciwnie. Księgarz tym różni się od sprzedawcy – choćby genialnego – że potrafi właściwemu czytelnikowi sprzedać właściwą książkę. A to jest kolosalna różnica.
Zbysław Arct rozpoczyna swoje „Gawędy o księgarzach” od rozdziałów wyjaśniających, kim tak naprawdę jest księgarz i w jaki sposób zostać można księgarzem. Dalej snuje swoją zupełnie nieuporządkowaną chronologicznie opowieść - co jednak w czytaniu absolutnie nie przeszkadza - o księgarzach z czasów dawnych, niedawnych i autorowi współczesnych (mniej więcej do lat siedemdziesiątych XX wieku).
Wiele miejsca poświęca także swoim własnym przeżyciom związanym z zawodem i to od lat, w których był pomocnikiem księgarskim do czasów, w których pełnił w tym fachu funkcje bardzo prestiżowe – był między innymi kierownikiem działu księgarskiego w Polskim Towarzystwie Księgarń Kolejowych „Ruch” – firmie, która po wojnie przejęta przez władzę ludową przekształcona została w spółdzielnię „RSW Prasa-Książka-Ruch”.
Co jednak najważniejsze, Arct nawet pisząc o przemiałach i przecenach, kiermaszach i kolportażu, robi to z niezwykłym humorem i pogodą ducha, sypiąc jak z rękawa cudownymi ciekawostkami i zabawnymi anegdotami z branży.
Czytałem „Gawędy” z wielką przyjemnością (pomijając już fakt, że czasem turlałem się ze śmiechu przy opowieściach o co ciekawszych przygodach księgarskich i niesfornych klientach), a nawet jakby z odrobiną dumy – mnie, bardzo dawno temu, początków księgarstwa uczyli ludzie takiego formatu lub ich uczniowie…