niedziela, 23 maja 2021

Taka dobra dzielnica Londynu

 „Greenwich Park” – Katherine Faulkner

Na początku miałem drobne kłopoty z połapaniem się, kto, z kim i dlaczego. Poza tym opowieść zaczyna się od „Potem”, a dopiero później w kolejnych rozdziałach, numerowanych zapewne tygodniami ciąży, opowiadają kawałki pasjonującej historii trzy kobiety (choć nie tylko one). A kłopot wynikał z faktu, że każda z nich robi to w pierwszej osobie. Tak więc raz „byłam” dotyczy Katie Wheeler – dziennikarki z podrzędnej gazety, raz Helen Thorpe – żony Daniela, czasem wreszcie Sereny – żony Rory’ego Richarda Haverstocka. To oczywiście dopiero początek powiązań. Helen ma brata, Charliego, który jest didżejem, chyba ponownie zszedł się z Katie, miał problemy z policją i narkotykami. Daniel i Rory są architektami i prowadzą wspólną pracownię, którą kiedyś założył ojciec Helen. Serena jest przyjaciółką Helen ze studiów – zajmuje się fotografią. Serena i Helen są w ciąży.

Helen w szkole rodzenia poznaje Rachel, dziwną kobietę z obdrapanymi fioletowymi paznokciami (ten element powtarza się co najmniej kilkanaście razy), zbyt otwartą i bezpośrednią, jak na standardy wyższej klasy średniej z Greenwich Park, która pije i pali mimo ciąży, a poza tym… jest jakaś dziwna. Panie spotykają się zadziwiająco często, choć Helen nie zawsze ma ochotę na towarzystwo Rachel. Przyszło mi do głowy określenie „osaczanie”, ale chyba nie byłoby ono adekwatne.

– Nie wydaje ci się dziwne, że wciąż na nią wpadam?
Daniel wzrusza ramionami.
– To znaczy?
– Na przykład wtedy, kiedy umówiłam się z Katie na lunch. Już tam była, siedziała przy najlepszym stoliku i czytała w gazecie jej artykuł[1].

Już tam była… Innym razem Helen spotkała Rachel w kawiarni, do której weszła przypadkowo, spacerując bez celu po mieście. Londyn to dość duże miasteczko i prawdopodobieństwo odgadnięcia, do jakiego lokalu wstąpi Helen, uciekająca od uciążliwego remontu w domu, było w zasadzie żadne. Więc jeśli autorka chciała stworzyć wrażenie osaczania, to w kilku momentach nie trzyma się to kupy. Ale… to w końcu tylko debiut.

Demoniczna Rachel pojawia się coraz częściej, odwiedza studio fotograficzne Sereny, poznaje Katie, nawet na kilka tygodni zamieszkuje u Helen… od samego początku daje się odczuć, że z jej powodu stanie się coś bardzo złego i oczekiwanie na to wielkie „bum”, śledzenie podpowiadanych przez autorkę tropów i wątków, jest mocnym punktem tej intrygującej wielce historii. Właściwie dopiero w ostatnim rozdziale ukazuje się cała prawda, a wiele wątków okazuje się mylnymi tropami, które autorka rozsiała gęsto, by czytelnik zbyt szybko nie odkrył zbyt wiele.

W domu Helen nikt nie odpowiada na pukanie. Rolety są opuszczone, okiennice zamknięte. Dzwonię do niej, ale włącza się poczta głosowa. Może śpi i wyłączyła telefon? A jeśli zaczęła rodzić? Zastanawiam się, czy powinnam odejść i zadzwonić do niej później. Jednak coś mnie zatrzymuje. Na podjeździe stoi samochód. Daniel nigdy tak wcześnie nie wraca do domu. Coś tu nie gra. Czegoś nie rozumiem[2].

Całkiem przyzwoity debiut. Poza oczywistym wątkiem sensacyjnym książka pomaga spojrzeć na wiele kwestii kobiecym wzrokiem (a może tylko tak mi się wydaje), ale też poznać zdystansowaną i opanowaną postawę zamożnych Londyńczyków, mieszkańców dobrych dzielnic… Zachowanie Rachel z pierwszych rozdziałów książki, porównane do standardów polskich, nie wydaje się wcale jakieś bardzo dziwaczne – zbyt bezpośrednie i żywiołowe jest ono tylko w zderzeniu z indyferencją i opanowaniem Helen Thorpe.

Tekst na okładce zawiera zdecydowanie zbyt dużo – to już spoiler, moim skromnym zdaniem; za bardzo ukierunkowuje i nastawia czytelnika. Poza tym drobiazgiem książkę uważam za wartą uwagi, choć mogło być lepiej.







---
1. Katherine Faulkner, „Greenwich Park”, przekład Anna Rajca-Salata, Muza SA, 2021, s. 119.
2. Tamże, s. 344.









# wydawnictwomuza #muza.black

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz