niedziela, 12 października 2025

Nie czeka nas już nic dobrego

 „Melancholia sprzeciwu” – László Krasznahorkai

Byłem małym chłopcem, gdy do mojego miasta sprowadzono wielkiego wypchanego wieloryba. Eksponowany był później w ogromnym, podłużnym namiocie. To nie był cyrk, ale po prostu wystawa; wieloryb był jedyną atrakcją, ale mnie zainteresował w niewielkim stopniu. Widziałem takie stworzenia na obrazkach, czytałem opisy. To zdarzenie przypomniało mi się, gdy czytałem w „Melancholia sprzeciwu” o przybyciu do małego węgierskiego miasteczka cyrku, którego główną atrakcją był ogromny wypchany wieloryb. Tutaj jednak wieloryb, ciekawy, ale nie do końca wiadomo, czemu niepokojący, staje się katalizatorem wielu dziwnych, a nawet strasznych zdarzeń.

Pięćdziesięcioośmioletnia Pflaumowa, wracała do domu z wizyty, jaką każdej zimy składała swojej rodzinie, głównie starszym siostrom, Madaiowej i Nuszbeckowej. Kiedy późnym wieczorem dotarła do swojego miasta, była świadkiem (świadczynią?) przyjazdu cyrku i wieloryba. Cyrkiem zarządzał tajemniczy Książę. Pierwsze i oczywiste skojarzenie to „Książę” Machiavellego, ale chyba jednak niezupełnie o to chodzi. Ostatecznie uznałem, że Książę to diabeł we własnej osobie, tu – sprawca wszelkiego zła, któremu przeciwstawić może się jedynie Valouska, nadwrażliwy idealista, który w normalnych czasach nie znajduje dla siebie miejsca w społeczeństwie.

Lektura, właściwie w każdym momencie, rodziła skojarzenia. Na przykład wieloryb – to przecież Lewiatan. „Rzekłbyś: lewiatan fale porze!” – przyszło mi do głowy i choć były pewne elementy wspólne i odniesienia, to jednak uznałem, że Krasznahorkai niekoniecznie znał twórczość Sienkiewicza i nie musiał wiedzieć, że chodziło o ostrzeżenie i uświadomienie, do czego prowadzi bezmyślność i bierność obywateli. Drugi Lewiatan to pomysł Thomasa Hobbesa, filozofa, koncepcja państwa, w którym ład i porządek zderzają się z chaosem. Ład i porządek mogą wygrać, jednak odbędzie się to kosztem wolności, bo bez kontroli się tej walki nie da wygrać. Hobbes uważał, że religii nie wolno przyznawać prawa do władzy, nawet w imię spokoju, ładu i bezpieczeństwa publicznego (Ignacio Iturralde Blanco, „Hobbes: Filozofia Wielkiego Lewiatana”). I to skojarzenie wydaje mi się szczególnie trafne. Trudno byłoby zakładać, że László Krasznahorkai nie dostrzega upartych prób zniszczenia demokracji i utworzenia państw wyznaniowych („Wyznawcy władzy” Katherine Stewart).

Czemu tyle piszę o skojarzeniach, których zresztą jest w książce znacznie więcej? Bez nich w ogóle nie wiedziałbym, o czym jest „Melancholia sprzeciwu”. Dzięki skojarzeniom, rozpoznawaniu powiązań, wydaje mi się – tak, tylko wydaje! – że cokolwiek rozumiem. Wiem też, że racji mieć nie muszę. Książka jest stosunkowo trudna w odbiorze i nie tylko dlatego, że to rozprawa filozoficzno-oniryczno-społeczna, ale także ze względu na język autora, jego warsztat pisarski. Długaśne, wielokrotnie złożone zdania, stanowiły pewne wyzwanie. A oto i przykład:

Nie było jednak łatwo okazać mądrość, rozsądnie ocenić sytuację i przyszłe wydarzenia, bo - tak jak gdyby w jednakowym od zawsze składzie powietrza nastąpiły nagle głębokie, choć trudne do wykrycia zmiany - doskonała w swej niedostępności, bezimienna zasada, rządząca, jak to się zwykło mówić, światem, której jedynym namacalnym śladem był właśnie ten świat - nagle ta zasada jak gdyby straciła na sile, a jeszcze bardziej nieznośne od dręczącej świadomości grożącego niebezpieczeństwa stało się wspólne wszystkim poczucie, że wkrótce coś musi się wydarzyć i że to „wszystko” - zasada pojawiająca się w swojej słabości - okazało się bardziej niepokojące od wszelkich ludzkich nieszczęść i coraz bardziej pozbawiało ludzi szans chłodnej oceny. I już choćby z tego powodu trudno było rozeznać się w coraz częstszych i coraz bardziej przerażających, nadzwyczajnych wydarzeniach, bo wieści, plotki, opowieści i doświadczenie coraz bardziej sobie przeczyły (na przykład wczesne ostre przymrozki, które nastały już w początkach listopada, tajemnicze rodzinne tragedie, następujące po sobie wypadki na kolei i wieści o bandach nieletnich wyrostków, dochodzące z dalekiej stolicy, pozostawały bez żadnego racjonalnego związku), w dodatku żadna nowa wiadomość nie znaczyła tego, co miała znaczyć, wszystko bowiem wskazywało, że jest tylko zwiastunem - jak coraz częściej mówiono - „nadchodzącej katastrofy”*.

Poukładany świat Pflaumowej ogarnia chaos, a struktury społeczne ulegają degradacji. Właściwie nie do końca wiadomo, co się dzieje i dlaczego, ale niewątpliwie jakąś rolę odgrywa tu cyrk, wieloryb i Książę. Sygnały nadchodzącej katastrofy są oczywiste. Zgasły latarnie uliczne, mnożą się dzikie koty, przewróciła się stuletnia topola, ludzie dopuszczają się szalonych aktów agresji (na przykład napadają na szpital), wyją psy.
Do miasteczka sprowadzono wojsko, ale po chwilowej poprawie sytuacji , ich interwencja przeradza się w dyktaturę.

Poradzimy sobie, pomyślała z zadowoleniem w okolicach ulicy Arpada, a później, jak się wszystko dobrze ułoży, „smycz będzie można poluźnić, a pani sekretarz będzie mogła stać się łagodniejsza”, bo dla siebie niczego więcej już nie chce, wreszcie, podłoga na korytarzu aż dudniła pod jej krokami, ma wszystko, czego pragnęła... odzyskała to, co kiedyś jej odebrano, i zdobyła to, co chciała, to, co dla niej najważniejsze, władzę ma już w ręku, a „ukoronowanie” sukcesów - wzruszona weszła do salonu - że tak się wyrazi, dosłownie „przyszło samo”*.

Jeśli cokolwiek z tej powieści zrozumiałem poprawnie, to Krasznahorkai przedstawił wizję świata przerażająco prawdziwą i przygnębiającą – nawet jeśli na jakiś czas powstrzyma się chaos, to nieuchronnie koszmar znowu powróci, choć może w innej formie. Bo taka jest natura człowieka. I to jest potworne.







---
* László Krasznahorkai, „Melancholia sprzeciwu”, przekład Elżbieta Sobolewska, 2007, wyd. W.A.B. e-book.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz