poniedziałek, 3 listopada 2025

Jak przebudować cudze życie

 „Architekt” – Keith Ablow

W zasadzie jest to średniej jakości powieść sensacyjna, może nawet thriller, w którym psychopata zabija bogatych i prominentnych Amerykanów, powiązanych ze studenckim stowarzyszeniem Czaszka i Kości z uniwersytetu w Yale. Zresztą, tożsamość mordercy znana jest właściwie od początku. Wyjątkowa jest w tej powieści pewna okoliczność: gdy współpracujący z FBI psychiatra, Frank Clevenger (główny bohater), jakiś agent FBI lub policjant, odwiedza rodzinę ofiary, by zawiadomić o śmierci męża lub ojca, to bliscy właściwie nie są zrozpaczeni. Zaskoczeni – tak, ale po pierwszym szoku okazuje się, że wiadomość sprawiła im ulgę.

Dodam może, że blurb jest właściwie spojlerem, prezentuje fabułę książki może bez drobnych detali, ale wyczerpująco.

wtorek, 28 października 2025

Lepiej unikać kiepskich hoteli

 „Wykolejony” – James Siegel

„Przez pięć dni w tygodniu uczę angielskiego w liceum East Bennington, a dwa razy w tygodniu robię to samo wieczorami w więzieniu stanowym Attica. Oznacza to, że spędzam całe życie na odmienianiu czasowników w towarzystwie skazańców. Jedni czują się jak w więzieniu, drudzy naprawdę w nim są. /…/ Osiemnastu czarnych, sześciu Latynosów, pięciu trupio bladych białych”*.

Dość długo nie wiedziałem, kto właściwie jest bohaterem powieści. Może było ich dwóch? Jeden to nauczyciel angielskiego, drugi to, pracujący w reklamie, Charles. Obaj żonaci, nauczyciel jest ojcem chłopca, spec od reklamy ma nastoletnią córkę, chorującą na cukrzycę.

Nauczyciel zaleca swoim uczniom w więzieniu pisanie tekstów. Jeden z nich napisał dość długi, właściwie opowiadanie. Opowiadanie jest o Charlesie, tym od reklamy.

„Tego ranka, gdy Charles poznał Lucindę, spóźnił się przez Annę. Kiedy dotarł na stację, pociąg już odjechał – jeszcze słychać było jego cichnący stukot. Do przybycia następnej kolejki na peronie zgromadził się nowy oddział dojeżdżających. Tych z 8.43 znał z widzenia, ale była 9.05, więc znalazł się na obcym terytorium”*.

Lucinda i Charles nawiązują znajomość, który szybko przeradza się w romans. Odwiedzają zaniedbany i anonimowy hotel Fairfax, by w nim uprawiać seks. Tam, w pokoju 1207, napada ich gangster. Obrabowuje oboje, zabierając pieniądze, dokumenty, karty kredytowe i odkrywając przy tym, że oboje zdradzają małżonków. Także gwałci Lucindę. Kilka dni później zaczyna szantażować oboje, ale zwłaszcza Charlesa, że jak nie dostanie pieniędzy, to ujawni romans ich rodzinom. Początkowo domaga się dziesięciu tysięcy, które dostaje, a następnie stu tysięcy.

W tym momencie wszystko się komplikuje. Ale może to ja jestem mało rozgarnięty.

„Zaskoczenie jest wtedy, kiedy nie wiemy, co się stanie. A ja wiedziałem, co się stanie za drzwiami pokoju numer 1207, od pierwszej chwili, gdy je otworzyli. Wiedziałem, co ten mężczyzna będzie robił z Lucindą przez najbliższe cztery godziny. Wszystko to pamiętałem z poprzedniego życia.
W tamtym życiu budziłem się każdego ranka, nie pamiętając, dlaczego wolę nie otwierać oczu. Brałem prysznic, ubierałem się i próbowałem nie patrzeć na glukometr na kuchennym stole. Wsiadałem w kolejkę o 8.43 do Penn Station, i tak było zawsze z wyjątkiem jednego listopadowego poranka, kiedy się spóźniłem. Przez córkę. Wsiadłem w pociąg o 9.05. Tego ranka podniosłem głowę znad gazety i poproszono mnie o bilet, którego nie miałem. To moja historia. Od tego miejsca opowiem ją sam”*.

Moja, czyli czyja? Więźnia, piszącego opowiadanie? Charlesa od reklamy? Nauczyciela? Bohater opowiadania sam zaczyna opisywać własną historię? Na szczęście nie jest to najważniejsze.

„Wykolejony” to przeciętna powieść sensacyjna o stosunkowo łatwym do przewidzenia zakończeniu.




---
* James Siegel, „Wykolejony”, wyd. Świat Książki, Maciejka Mazan, 2008.

czwartek, 23 października 2025

Tokio: między nami zabójcami

 „Trzech zabójców” – Kotaro Isaka

Akcja powieści rozgrywa się w Tokio, mniej więcej współcześnie.

Młody Terehara, głupi, brutalny i wiecznie sprawiający ojcu kłopoty, spowodował wypadek, w którym zginęła żona Suzuki. Suzuki, owdowiały i spragniony zemsty trzydziestoletni nauczyciel matematyki, zaczął pracę w należącej do mafii czy jakiejś innej jakuzy, firmy „Fräulein”, co tutaj cudacznie przełożono jako „Młoda Dama”. Nazwę wymyślił szef, stary, mądry, ale i bezwzględny Terahara. Gdy Suzuki rozpoczął terminowanie w organizacji, sprzedawał naiwnym narkotyki, pomagał porywać ludzi (organy do przeszczepów zawsze w cenie), ale w sumie czekał tylko na okazję, by dopaść młodego Teraharę i pomścić żonę. Na krótką chwilę przed ich spotkaniem, młodego Teraharę ktoś wepchnął pod nadjeżdżające auto. Suzuki ruszył w pogoń za sprawcą. Nie złapał go, ale dowiedział się, gdzie ów mieszka. Ten człowiek, zabijając młodego Teraharę, odebrał Suzukiemu cały sens życia, który – od śmierci żony – koncentrował się tylko na zemście.

Wieloryb to najemny zabójca, choć własnymi rękami raczej nie morduje. Specjalizuje się w zmuszaniu ludzi do samobójstw; czytelnik poznaje go, gdy właśnie przekonuje sekretarza pewnego ważnego człowieka do napisania listu pożegnalnego i powieszenia się. Po wykonaniu kilkudziesięciu zleceń, Wieloryb zaczyna mieć zwidy i urojenia – pojawiają się przed nim jego wcześniejsze ofiary, próbują z nim rozmawiać, wypytywać. Wieloryb ma tego dosyć, chciałby się wycofać.
Mordercą na zlecenie jest również gadatliwy Cykada. W pierwszym rozdziale, który go dotyczy, właśnie zabijania nożem trzyosobową rodzinę w tym dziecko. Cykada gardzi swoim szefem i ma ambicję, by awansować w przestępczym światku Tokio.
Trzecim zabójcą jest Popychacz, specjalizujący się w zabijaniu wskazanych osób poprzez wepchnięcie ich pod nadjeżdżający samochód. Szybko staje się oczywiste, że losy tych czterech panów przetną się i to wkrótce.

„Trzech zabójców” to thriller akcji połączony z groteskowym wręcz poczuciem humoru oraz nutą filozoficznych rozważań na temat wartości i sensu ludzkiego życia, które to rozważania, czasem wydają się absurdalne. Do końca nie miałem pewności, czy to nieznana mi i niezrozumiała osobowość/mentalność Japończyków, czy może Kotaro Isaka napisał swego rodzaju pamflet, dzięki któremu zapewnił sobie kupę uciechy z czytelników, nie będących Azjatami i niepewnych, czy fabułę powinni traktować poważnie, czy może ktoś z nich robi sobie jaja.







Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

poniedziałek, 20 października 2025

Kluby odwróconego ananasa

 „Statysta” – Piotr Chomczyński

Gdyby ta książka powstała w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, to zapewne świetnie pasowałaby do oficjalnej narracji o degeneracji, deprawacji, demoralizacji i moralnym upadku zgniłego Zachodu. Ale powtarzam – oficjalnej – bo prywatnie to wielu rodaków o takim życiu marzyło – whisky w każdym barku i zupełna wolność seksualna. Dokładnie tak samo, jak teraz.

W Prologu pojawia się mężczyzna oglądający nagranie sado-maso. Nie jest pewne, czy osoba w filmie krzywdzona, wyrażała na to zgodę. Czytelnik przechodzi następnie do balu prawników i lekarzy, którego motywem przewodnim jest temat, kto kogo już zerżnął, a kto kogo jeszcze nie i dlaczego.
Główną rolę na balu gra prokuratorka Maja Nowicka, obecnie żona lekarza, była żona rzeźbiarza, z którym nadal utrzymuje stosunki seksualne. Podczas imprezy pani Nowicka uwodzi też i prowokuje innych panów, oczywiście także dużo pije.
Wreszcie na scenie pojawia się trup, a konkretnie, to od razu dwa.

Prokuratorkę wezwano do klubu swingersów, gdzie znalezione zostały zwłoki. Ofiarą jest niezidentyfikowana młoda kobieta oraz syn znanego katolickiego polityka, grzmiącego w telewizji o potrzebie moralności i ochrony rodziny, co od razu zapowiada problemy i wyjaśnia, czemu wezwano prokuratorkę okręgową, a nie rejonową. Mężczyźnie wyjęto żebro i wbito kobiecie w serce. Obie ofiary mają wycięte na plecach fragmenty skóry przypominające półksiężyce. W klubie policja i prokuratorzy (Nowicka przyjechała z partnerem) zastali właścicielkę i menadżerkę oraz jej męża. Kobietę zwolniono do domu, choć o nic jeszcze nie pytana zapewniała, że jest niewinna, bo była według Nowickiej za bardzo roztrzęsiona, żeby rozmawiać, a jej mąż… powiesił się na krawacie w czasie, gdy w klubie było mnóstwo policjantów, prokuratorów, techników kryminalistycznych, lekarzy itd. (Ups!)

Po kilkudziesięciu godzinach podobną parę ofiar znaleziono w Poznaniu. Zwłoki były ułożone w innej pozycji (pan miał nadal członek w pochwie kobiety), ale i tym ofiarom wycięto z pleców płaty skóry. Podobne było i to, że nie zidentyfikowano młodej kobiety, ale mężczyzna był synem prominentnego działacza ultrakatolickiej organizacji Ordo Iuris.
Prokurator Nowicka natychmiast ruszyła w drogę i już po czterech godzinach była w Poznaniu, oglądała zwłoki, sprawdzała pomieszczenia klubu dla dorosłych, w którym je znaleziono. Przy okazji zorientowałem się, że prokuratura okręgowa w Warszawie najwyraźniej obejmuje swoim zasięgiem także Poznań.

Przeładowana seksem i dewiacjami oraz drastycznymi opisami zwłok oraz domniemanych i realnych działań sprawców powieść zaczęła się niezwykle intrygująco. Po wydarzeniach, które wspomniałem, policjanci i prokuratorzy nie mieli już wątpliwości, że chodzi o seryjnego mordercę lub morderców i że sprawca wyraźnie ma jakieś urazy do prawej strony sceny politycznej. Majka i Maciej, jej partner, starszy prokurator, wspomagani przez śledczych, znakomitego anatomopatologa i profilerkę (też z nietypowymi preferencjami seksualnymi), szukają sprawców, starając się zdążyć przed następną zbrodnią.

Większość rozdziałów to relacja prokuratorki okręgowej, Mai Nowickiej pisana w trzeciej osobie: Majka widziała, Majka słyszała, Majka myślała, Majka pojechała, ale zdarzają się też rozdziały prezentujące przeżycia i doświadczenia dwóch zabójców, więc czytelnik dowiaduje się o nich stosunkowo dużo i prawdę poznaje jakby z obu stron jednocześnie. Świadczy to o sporej wyobraźni podczas konstruowania niebanalnego wątku kryminalnego w powieści. Podziwiam też odwagę autora, demaskującego obłudę niechrześcijańskiego polskiego katolicyzmu.

Zaskoczył mnie brak opisów wyglądu bohaterów, ale głównie bohaterek. Nie mam pojęcia, jak wyglądała, często skacowana, prokuratorka Nowicka, uśmiechająca się wyrozumiale profilerka Sadowska, dynamicznie działająca komisarz Łęcka i inni. Trochę trudno wyobrazić sobie sceny erotyczne, nie domyślając się, jak wyglądali i w jakim wieku byli uczestnicy zabawy.

Niestety, „Statysta” zawiera też zwyczajne błędy.

Mężczyzna leżał wtulony w kobietę w pozycji na łyżeczkę na obszernym materacu… [1].

Ktoś chciał, żeby patrzyli na siebie przed śmiercią… [2].

Ale jak to? Jak ludzie mogą patrzeć na siebie w pozycji „na łyżeczkę”?

Musimy rozdzielić ciała, chcę coś sprawdzić – zaordynowała Majka [3].

- Pytam, czy ktoś dotykał, przesuwał, odwracał ciała?
- Nie, tak ich znaleźliśmy [4].

Ale jak to? Przecież prokuratorka sama nakazała wcześniej rozdzielić ciała!

Do tego literówki. …umieścił na niej zlanu krwią kciuk [5], Z resztą urządzenie nie było jego… [6].

Może się to wydać nieco dziwne, ale nie winię za nie autora. Zajęty konstruowaniem fabuły i kolejnych scen, na przykład masturbującej się prokuratorki Nowickiej, wpatrzonej przy tym w dowody rzeczowe w sprawie szantaży, mógł takie elementy zwyczajnie przeoczyć. Z takich to właśnie powodów tekst gotowej powieści oddaje się w ręce redaktorki (tu Anna Rozenberg) i korektorki (tu Justyna Techmańska), ale w tym przypadku… Cóż, wyszło, jak widać. Jako czytelnik i nabywca książek dodam może tylko, że lekceważenie czytelników, na dłuższą metę jednak się nie opłaca. Zapewne niektórzy nie zwrócą uwagi, ale jednak nie wszyscy.

Pojawił się pewien kłopot w ocenie książki. Wątek kryminalny jest nowatorski, ciekawy, naprawdę chciałem się dowiedzieć, jak się to skończy. Jednak drugi, chyba nawet ważniejszy wątek, erotyczny, sprawia pewien problem, bo w tym przypadku nie chodzi o to, jaka jest powieść, ale jakie potrzeby i których czytelników zaspokaja. I tak, dla jednych, będzie to śmiała i wciągająca historia erotyczna, którą ocenią wysoko, ale dla innych to pełna zboczeńców i dewiantów obrzydliwa pornografia. Nie jestem w stanie dokonać tego wyboru za kogokolwiek. Natomiast jeśli komuś coś to mówi, to powieść do pewnego stopnia przypomina „Parafila” Rojnego.




---
[1] Piotr Chomczyński, „Statysta”, wyd. Muza, 2025, s. 50.
[2] Tamże, s. 52.
[3] Tamże, s. 51.
[4] Tamże, s. 61.
[5] Tamże, s. 63.
[6] Tamże, s. 167.

środa, 15 października 2025

Nie wszyscy podlegają prawu

 „Drugi podejrzany” – Heather Lewis

Zaintrygowało mnie wprowadzenie, bo zaczyna się dziwacznie, od wyjaśnienia, kto zabił, kogo i dlaczego:

Perwersja zniewala dusze, zbrodnia zatruwa umysł, pieniądze wyzwalają poczucie bezkarności.
Gabriel i Ingrid Santerre - niemłode, zamożne i bardzo wysoko ustosunkowane małżeństwo - osiągają szczyt zdeprawowania.
Seksualne ekscesy to chyba jedyny znany im sposób na przyjemne spędzanie czasu. Pewnego razu doprowadzają do śmierci prostytutki, którą wynajęli do wspólnej "zabawy" w wytwornym apartamencie hotelu Waldorf Astoria. Działali razem, ale czy rzeczywiście oboje są winni tej straszliwej i wyuzdanej zbrodni? Kto tu jest potworem, a kto prawdziwą ofiarą?
Od samego początku dla prowadzącej sprawę policjantki Caroline Reese jest jasne, że Gabriel Santerre cynicznie i z wyrachowaniem chce zrzucić winę na żonę. Zaczyna się walka o sprawiedliwość i rząd dusz w tym zdeprawowanym związku*.

Policję zawiadomiła Ingrid Santerre. Małżonków zatrzymano, gdy z hotelu wynosili zwłoki w torbie na kije golfowe. Gabriel Santerre spędził na komisariacie może ze dwie godziny. Jego adwokat zapewnił mu nietykalność. Żona, na którą zwalił całą winę (trójkąt erotyczny to był rzekomo jej pomysł, ale później stała się zazdrosna i zabiła prostytutkę itd.), a on chciał tylko ratować z opresji żonę.

Policjantka, Caroline Reese, jest absolutnie pewna, że zbrodniarzem jest Gabriel, ale… Pan Santerre jest milionerem, potentatem, całe miasto trzyma w kieszeni, łącznie z burmistrzem, komisarzem policji i każdym, kto się liczy, więc nikt mu nie podskoczy, nikt nie wystąpi przeciwko niemu. Z przesłuchania Ingrid policjantka dowiedziała się, że Gabriel Santerre zrobił coś podobnego także wcześniej, ofiarą była Lynn Carver zwana Niną. W rozwikłaniu sprawy policjantce pomaga przyjaciółka, prawniczka, Eleanor Coffey.

Fabuła i akcja tej niewielkiej powieści (200 stron) jest naprawdę wciągająca, jednak czegoś w niej wyraźnie brakuje – opisów. Miejsc, ale głównie osób. Nie wiadomo, w jakim są wieku, jak wyglądają, jakie mają cechy charakteru; Caroline Reese trudno odróżnić od jej partnera, Jusa Millera. Owszem, czasem Gabriel Santerre ironicznie lub cynicznie się uśmiechnie, ale to prawie wszystko.

Szukałem informacji o autorce, podejrzewając, że może to jest jej debiutancka powieść, może dopiero się uczy i gromadzi doświadczenia, ale jednak nie. Heather Lewis (1962–2002) była amerykańską pisarką, która napisała trzy powieści, a może dwie i pół. „Drugi podejrzany” to było drugie jej dzieło. Po nim wydano jeszcze (pośmiertnie) „Notice”, ale ta książka jest w zasadzie pewną wersją „Drugiego podejrzanego”, opisuje doświadczenia młodej prostytutki, Niny i jej związek z sadystą i mordercą oraz jego żoną.



---
* Heather Lewis, „Drugi podejrzany”, przekład Barbara Cendrowska-Werner, wyd. Libros, 2001.

niedziela, 12 października 2025

Nie czeka nas już nic dobrego

 „Melancholia sprzeciwu” – László Krasznahorkai

Byłem małym chłopcem, gdy do mojego miasta sprowadzono wielkiego wypchanego wieloryba. Eksponowany był później w ogromnym, podłużnym namiocie. To nie był cyrk, ale po prostu wystawa; wieloryb był jedyną atrakcją, ale mnie zainteresował w niewielkim stopniu. Widziałem takie stworzenia na obrazkach, czytałem opisy. To zdarzenie przypomniało mi się, gdy czytałem w „Melancholia sprzeciwu” o przybyciu do małego węgierskiego miasteczka cyrku, którego główną atrakcją był ogromny wypchany wieloryb. Tutaj jednak wieloryb, ciekawy, ale nie do końca wiadomo, czemu niepokojący, staje się katalizatorem wielu dziwnych, a nawet strasznych zdarzeń.

Pięćdziesięcioośmioletnia Pflaumowa, wracała do domu z wizyty, jaką każdej zimy składała swojej rodzinie, głównie starszym siostrom, Madaiowej i Nuszbeckowej. Kiedy późnym wieczorem dotarła do swojego miasta, była świadkiem (świadczynią?) przyjazdu cyrku i wieloryba. Cyrkiem zarządzał tajemniczy Książę. Pierwsze i oczywiste skojarzenie to „Książę” Machiavellego, ale chyba jednak niezupełnie o to chodzi. Ostatecznie uznałem, że Książę to diabeł we własnej osobie, tu – sprawca wszelkiego zła, któremu przeciwstawić może się jedynie Valouska, nadwrażliwy idealista, który w normalnych czasach nie znajduje dla siebie miejsca w społeczeństwie.

Lektura, właściwie w każdym momencie, rodziła skojarzenia. Na przykład wieloryb – to przecież Lewiatan. „Rzekłbyś: lewiatan fale porze!” – przyszło mi do głowy i choć były pewne elementy wspólne i odniesienia, to jednak uznałem, że Krasznahorkai niekoniecznie znał twórczość Sienkiewicza i nie musiał wiedzieć, że chodziło o ostrzeżenie i uświadomienie, do czego prowadzi bezmyślność i bierność obywateli. Drugi Lewiatan to pomysł Thomasa Hobbesa, filozofa, koncepcja państwa, w którym ład i porządek zderzają się z chaosem. Ład i porządek mogą wygrać, jednak odbędzie się to kosztem wolności, bo bez kontroli się tej walki nie da wygrać. Hobbes uważał, że religii nie wolno przyznawać prawa do władzy, nawet w imię spokoju, ładu i bezpieczeństwa publicznego (Ignacio Iturralde Blanco, „Hobbes: Filozofia Wielkiego Lewiatana”). I to skojarzenie wydaje mi się szczególnie trafne. Trudno byłoby zakładać, że László Krasznahorkai nie dostrzega upartych prób zniszczenia demokracji i utworzenia państw wyznaniowych („Wyznawcy władzy” Katherine Stewart).

Czemu tyle piszę o skojarzeniach, których zresztą jest w książce znacznie więcej? Bez nich w ogóle nie wiedziałbym, o czym jest „Melancholia sprzeciwu”. Dzięki skojarzeniom, rozpoznawaniu powiązań, wydaje mi się – tak, tylko wydaje! – że cokolwiek rozumiem. Wiem też, że racji mieć nie muszę. Książka jest stosunkowo trudna w odbiorze i nie tylko dlatego, że to rozprawa filozoficzno-oniryczno-społeczna, ale także ze względu na język autora, jego warsztat pisarski. Długaśne, wielokrotnie złożone zdania, stanowiły pewne wyzwanie. A oto i przykład:

Nie było jednak łatwo okazać mądrość, rozsądnie ocenić sytuację i przyszłe wydarzenia, bo - tak jak gdyby w jednakowym od zawsze składzie powietrza nastąpiły nagle głębokie, choć trudne do wykrycia zmiany - doskonała w swej niedostępności, bezimienna zasada, rządząca, jak to się zwykło mówić, światem, której jedynym namacalnym śladem był właśnie ten świat - nagle ta zasada jak gdyby straciła na sile, a jeszcze bardziej nieznośne od dręczącej świadomości grożącego niebezpieczeństwa stało się wspólne wszystkim poczucie, że wkrótce coś musi się wydarzyć i że to „wszystko” - zasada pojawiająca się w swojej słabości - okazało się bardziej niepokojące od wszelkich ludzkich nieszczęść i coraz bardziej pozbawiało ludzi szans chłodnej oceny. I już choćby z tego powodu trudno było rozeznać się w coraz częstszych i coraz bardziej przerażających, nadzwyczajnych wydarzeniach, bo wieści, plotki, opowieści i doświadczenie coraz bardziej sobie przeczyły (na przykład wczesne ostre przymrozki, które nastały już w początkach listopada, tajemnicze rodzinne tragedie, następujące po sobie wypadki na kolei i wieści o bandach nieletnich wyrostków, dochodzące z dalekiej stolicy, pozostawały bez żadnego racjonalnego związku), w dodatku żadna nowa wiadomość nie znaczyła tego, co miała znaczyć, wszystko bowiem wskazywało, że jest tylko zwiastunem - jak coraz częściej mówiono - „nadchodzącej katastrofy”*.

Poukładany świat Pflaumowej ogarnia chaos, a struktury społeczne ulegają degradacji. Właściwie nie do końca wiadomo, co się dzieje i dlaczego, ale niewątpliwie jakąś rolę odgrywa tu cyrk, wieloryb i Książę. Sygnały nadchodzącej katastrofy są oczywiste. Zgasły latarnie uliczne, mnożą się dzikie koty, przewróciła się stuletnia topola, ludzie dopuszczają się szalonych aktów agresji (na przykład napadają na szpital), wyją psy.
Do miasteczka sprowadzono wojsko, ale po chwilowej poprawie sytuacji , ich interwencja przeradza się w dyktaturę.

Poradzimy sobie, pomyślała z zadowoleniem w okolicach ulicy Arpada, a później, jak się wszystko dobrze ułoży, „smycz będzie można poluźnić, a pani sekretarz będzie mogła stać się łagodniejsza”, bo dla siebie niczego więcej już nie chce, wreszcie, podłoga na korytarzu aż dudniła pod jej krokami, ma wszystko, czego pragnęła... odzyskała to, co kiedyś jej odebrano, i zdobyła to, co chciała, to, co dla niej najważniejsze, władzę ma już w ręku, a „ukoronowanie” sukcesów - wzruszona weszła do salonu - że tak się wyrazi, dosłownie „przyszło samo”*.

Jeśli cokolwiek z tej powieści zrozumiałem poprawnie, to Krasznahorkai przedstawił wizję świata przerażająco prawdziwą i przygnębiającą – nawet jeśli na jakiś czas powstrzyma się chaos, to nieuchronnie koszmar znowu powróci, choć może w innej formie. Bo taka jest natura człowieka. I to jest potworne.







---
* László Krasznahorkai, „Melancholia sprzeciwu”, przekład Elżbieta Sobolewska, 2007, wyd. W.A.B. e-book.

poniedziałek, 6 października 2025

Kompleksy i frustracje Erli

 „Wzgórze Wisielców” – Yrsa Sigurdardóttir

Kolejny tom serii z Freyją, dziecięcą psycholożką i Huldarem, policyjnym detektywem, a drugi, po który sięgnąłem, chcąc autorce sprezentować jeszcze jedną szansę.

Gálgahraun, na peryferiach Rejkiawiku, w miejscu będącym kiedyś lokalną atrakcją turystyczną, na polu lawowym, zwanym Wzgórzem Wisielców (historyczne miejsce straceń), zauważono wiszącą osobę. Wkrótce okazuje się, że to Helgi. Pojawiają się poważne trudności techniczne ze zdjęciem zwłok, a czas nagli – w pobliżu znajduje się prezydencka rezydencja w Bessastadir, do której właśnie zbliżają się chińscy goście rangi ministerialnej; nie można dopuścić, żeby tę sprawę potraktowali jako polityczną prowokację i w ogóle zorientowali się, że coś się dzieje.
Ktoś, zapewne morderca, nagrał filmik z akcji wieszania i wysłał go kilku przyjaciołom ofiary.

W luksusowym apartamencie Helgi’ego policja znajduje czteroletniego chłopca, który na imię ma Siggi (zdrobnienie od Sigurdur), ale nie wie, jak się nazywa, nie zna swojego adresu, wie tylko, że mieszka w Rejkiawiku, imiona rodziców pamięta w sposób niepomagający ich zidentyfikować. Do mieszkania bogatego biznesmena przyprowadził go jakiś obcy mężczyzna i kazał czekać na dźwięk budzika. Co najdziwniejsze, nikt nie zgłosił zaginięcia chłopca. W domu opieki, do którego trafił, chłopiec rysuje dziwne obrazki i bawi się w wieszanie Barbie.

Tak więc zaczyna się świetnie, a fabuła wciąga i intryguje od samego początku. Powieść może nie powala na kolana, ale jest o oczko lepsza od „Rozgrzeszenia”, które niedawno czytałem.

W jednej powieści to mógł być przypadek, ale w obu zaobserwowałem coś wyjątkowego – autorka wyjątkowo krytycznie ocenia mieszkańców Islandii, a szczególnie policjantów i policjantki.

Erla, szefowa działu kryminalnego policji i przełożona Huldara, na pole lawowe zwołała wszystkich policjantów, także tych, którzy mieli wolne. Po co? Niezbyt rozgarnięci policjanci plączą się bez celu i sensu po miejscu zdarzenia, bez pomysłu na sprowadzenie zwłok na dół. Wszyscy oni uważają, że chodzi o samobójstwo, ale dopiero praktykantka, Lína, zwraca uwagę na potężny gwóźdź wbity w klatkę piersiową ofiary, co wyraźnie oznacza, że chodzi o morderstwo i... ośmiesza starych policyjnych wyjadaczy.
Erla nienawidzi podwładnych, zachowuje się wobec nich grubiańsko i arogancko, zdarzają się też wulgaryzmy. Kobieta najwyraźniej nie radzi sobie na stanowisku, które jej powierzono. Drwi z ludzi, szydzi, wrzeszczy, wściekle warczy.

Huldar podejrzewał, że Erlą kierowały niskie pobudki, gdy poleciła Línie przyjechać na miejsce znalezienia zwłok. Oficjalnie chodziło o to, żeby dziewczyna zapoznała się z procedurami obowiązującymi w takich przypadkach, ale po cichu Erla niewątpliwie liczyła, że zszokowana praktykantka zwróci śniadanie. Lína była jednak na to o wiele za twarda. Przepchnęła się na sam front i stała tam, obserwując dyndające zwłoki z takim przejęciem, jakby patrzyła na zwisającą na kablu żarówkę*.

W odróżnieniu od większości mieszkańców kraju Erla bardzo słabo mówi po angielsku, więc pomysł, żeby skontaktowała się z odpowiednimi służbami za granicą, traktuje jako złośliwą napaść na siebie. Itd. Itp.

Zagadką jest oczywiście sprawa zabójstwa Helgi’ego i pojawienie się w jego mieszkaniu dziwnego dziecka, ale jest też jeszcze jedna kwestia: co jest nie tak z Erlą, kto ją mianował i dlaczego? Większość niemrawych policjantów zresztą też. Może chodzi o jakieś prywatne urazy autorki?




---
* Yrsa Sigurdardóttir, „Wzgórze Wisielców”, przekład Paweł Cichawa, Sonia Draga, 2021.



Naprawdę dziwny ten kraj... 




sobota, 4 października 2025

Kto jest ostatecznym celem?

 „Ostateczny cel” – Alex Kava

Noah i Ethan, przyjaciele, zatrzymali się na parkingu i zostali tam napadnięci przez psychopatycznego seryjnego mordercę. Noah uprosił zabójcę, żeby zabił jako pierwszego Ethana, a jemu samemu dał szansę na ucieczkę, obiecując też, że nikomu nic nie powie. Poraniony Noah trafił jakoś do szpitala, ale policja chce wiedzieć, co stało się na parkingu i gdzie jest Ethan.

Maggie O’Dell, agentka specjalna FBI, oraz jej partner R. J. Tully ścigają seryjnego zabójcę, który zabija swoje ofiary w makabrycznie brutalny sposób, zwykle w okolicach parkingów przy autostradach i drogach międzystanowych. Sprawca gra z O’Dell w jakąś potworną grę: na pogorzelisku jej domu (podpalonego prawdopodobnie przez innego wieloletniego prześladowcę Maggie, Alberta Stacky’ego) podrzucił mapę, na której zaznaczył miejsca porzucenia lub ukrycia zwłok. Szybko też staje się jasne, że to właśnie Maggie O’Dell jest jego głównym albo ostatecznym celem, bo niektóre rozdziały pisane są z punktu widzenia mordercy.

„Ostateczny cel” to podobno jedenasty tom z cyklu o Maggie O’Dell. Da się je czytać oddzielnie, ale pewne powiązania jednak istnieją, a bez znajomości wcześniejszego tomu/tomów, nie wszystko jest takie oczywiste i jednoznaczne. Na przykład postać Alberta Stucky’ego, zwanego Kolekcjonerem, który w „W ułamku sekundy” uciekł z więzienia i od tego czasu stara się dopaść agentkę.

Jak to zwykle u Alex Kavy, sporo w jej powieści zajmuje psychologia związków i emocjonalne problemy z nimi związanych głównych bohaterek – samej Maggie O’Dell, psycholożki, przyjaciółki i mentorki agentki, współpracującej z FBI, Gwen Patterson, wrednej homoseksualnej policjantki, Julii Racine, ale też Tully’ego i innych.

– Wiesz, że najtrudniej zakończyć związek, który tak naprawdę nie istniał. – Zrobiła pauzę, by jej słowa dotarły do Racine, po czym dodała: – W naszej pamięci zawsze jest idealny. Żadnych złych wspomnień, które by go popsuły*.

Alex Kava miewa świetne pomysły, dobrze się czyta o tym, co wymyśliła, a czytelnik zwykle naprawdę chciałby się dowiedzieć, jak się to skończy, ale... Właśnie, jest też jedno niewielkie „ale”. Zauważyłem, że nie powinienem czytać jej powieści zbyt często, bo mi się po prostu mieszają i mylą. Posłużę się porównaniem – to jest jak przedstawienie, w którym zmieniają się dekoracje i drobne detale, jednak podstawowa fabuła jest zwykle taka sama lub bardzo podobna.




---
* Alex Kava, „Ostateczny cel”, przekład Katarzyna Ciążyńska, wyd. HarperCollins, 2014.

środa, 1 października 2025

Japońskie wstawanie z kolan

 „Syberia” – Stephen Coonts

Japonia pogrążą się w kryzysie politycznym i ekonomicznym. Nacjonalistyczny prezydent ze skłonnościami dyktatorskimi organizuje zamach na cesarza. Japonia ma odzyskać utraconą niegdyś świetność, wstawać z kolan, napaść na Rosję i odebrać jej Syberię.
Japończycy dysponują nowym, niewykrywalnym myśliwcem Zero, a walki powietrzne, wywiad, przyjaźń pilotów itp. są osią tej naiwnej, grubo przesadzonej powieści przygodowo-wojenno-fantastycznej.
Wydaje mi się, że powieść można sobie darować bez żadnej szkody.

niedziela, 28 września 2025

Koszmar islandzkich dzieci

 „Rozgrzeszenie” – Yrsa Sigurdardóttir

Zaraz, zaraz... czy się nie mylę? Ævar to dziecko policjanta, Höddi to ojciec Gudlaugur, Hördur, Haukur i Ósk się przyjaźnią, a Adalheidur jest ojcem Helgie? E, nie... chyba jednak zupełnie nie. Tym niemniej kocham te islandzkie imiona, po których nawet płci nie da się odróżnić. A Adalheidur to akurat nastoletnia dziewczynka, ofiara przemocy.

W każdej albo prawie każdej klasie w szkole jest uczeń lub uczennica, której inni nie lubią, znęcają się, poniżaj, szczują, nękają. Znaczna część tych działań odbywa się w internecie. Ich poziom jest tak zaawansowany i odrażający, że może to prowadzić do wybuchów agresji, zaburzeń psychicznych lub samobójstwa. Najwyraźniej także do zbrodni.

Zadziwienie pierwsze: rodzice, urzędy, instytucje, organizacje, w tym szkoły, wychowawcy, opiekunowie, policja itd. twierdzą, że kompletnie nic się z tym nie da zrobić. Ups!
Zadziwienie drugie: rzecz cała nie dzieje się w Sri Lance lub na Borneo, ale w Islandii, kraju znanym z wyjątkowo niskiej przestępczości i wyjątkowo opiekuńczego państwa. Ups!
Coś to wszystko mało się trzyma kupy.

Ginie dwoje dzieci, dwie dziewczynki – przed śmiercią sprawca kazał im powtarzać prośbę o wybaczenie. Choć widoczne to jest samego od początku i dla każdego czytelnika, szefowa działu kryminalno-dochodzeniowego policji, Erla, upiera się, że zbrodnie nie mają nic wspólnego ze szkolną przemocą. W pracy zawodowej Erla kieruje się emocjami, prywatnymi sympatiami i antypatiami, i wydaje się nie znosić swoich podwładnych, z tym, że jednych bardziej, a drugich odrobinę mniej. Policjanci, między sobą, też nie wykazują odrobiny zwykłej ludzkiej życzliwości. Sprawiają za to wrażenie niekompetentnych, niezaangażowanych urzędników, nienawidzących siebie nawzajem.

Zbrodnie zostały nagrane i udostępnione powszechnie przez Snapchata, to jest aplikację mobilną, służącą do dzielenia się zdjęciami i krótkimi filmami, które można oglądać przez dość ograniczony, krótki czas. Ze Snapchata korzystają głównie nastolatki i ludzie młodzi: 12-24 lata.

Wkrótce okazuje się, że jest jeszcze jedna ofiara, zaginął nastolatek, Egill.

Wszyscy znajomi Egilla na Snapchacie otrzymali identyczne wiadomości wysyłane w krótkich odstępach czasu. Kilka wersji tej samej sceny: Egill błagał o wybaczenie za bliżej nieokreślone przewiny. Jak wcześniej Stella. Dotychczas jednak policja nie znalazła żadnych powiązań między dwojgiem nastolatków: urodzili się w różnych latach, mieszkali w innych częściach miasta, nie byli spokrewnieni, nie obserwowali się nawzajem w mediach społecznościowych ani nigdy się nie spotkali osobiście. Mimo to Egill niesamowicie przypominał Stellę. Obydwoje byli równie zapłakani, zasmarkani i przerażeni, obydwoje wyglądali znacznie młodziej, gdy szok i dezorientacja sprawiły, że ich twarze straciły pierwsze rysy dorosłości, zamieniając się w buzie dzieci, którymi przecież jeszcze do niedawna byli*.

Sprawę prowadzi policjant Huldar oraz psycholożka dziecięca pomagająca policji, Freyja Styrmisdóttir, którą też przed laty nękano w szkole.

Powieść, powiedziałbym, dość przeciętna, z dziwacznymi przerysowaniami, będąca też dowodem na to, że nie wszystko, co skandynawskie, musi być dobre.




---
* Yrsa Sigurdardóttir, „Rozgrzeszenie”, przekład Paweł Cichawa, Sonia Draga, 2020.

środa, 17 września 2025

Historia zmagań gladiatorów

 „Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – M.C. Bishop

W przypadku opracowań popularno-naukowych nauczyłem się sprawdzać, czy autor jest kompetentnym profesjonalistą, czy może laikiem-entuzjastą. Dowiedziałem się, że... M. C. Bishop to niezależny pisarz, wydawca i archeolog. Jest redaktorem naczelnym czasopisma „Journal of Roman Military Equipment Studies”, wykładowcą wizytującym filologii klasycznej na Uniwersytecie St Andrews oraz badaczem afiliowanym w projekcie Endangered Archaeology na Uniwersytecie Oksfordzkim. Autor wielu artykułów i opracowań na temat rzymskiego wyposażenia wojskowego.
Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Polsce w 2018 roku nakładem wydawnictwa RM, jako część serii „Kieszonkowa Historia. Aktualne wydanie, z września 2025 roku, ten sam wydawca proponuje jako część serii „Sekrety historii”.

Łacińskie słowo gladiator wywodzi się od gladius – miecz i oznacza kogoś walczącego mieczem. Dopiero po pewnym czasie zaczęto tak nazywać uczestników pokazowych walk na arenie, choć posługiwali się już bronią różnego rodzaju.

Bishop twierdzi, że walki gladiatorów były początkowo, za czasów wczesnej Republiki Rzymskiej, elementem rytuałów pogrzebowych. Z czasem stały się narzędziem politycznym do manipulowania masami, by wreszcie przekształcić się w czystą rozrywkę w epoce pryncypatu i dominatu Cesarstwa Rzymskiego.

Być może zaskoczeniem będzie informacja, że opis walk gladiatorskich pojawia się już w Iliadzie Homera, gdy relacjonuje on igrzyska pogrzebowe po śmierci Patroklesa. Tuż przed zapaleniem stosu pogrzebowego przyjaciela Achilles ścina głowy dwunastu trojańskim jeńcom. Następnego dnia Trojańczycy biorą udział w szeregu konkurencji sportowych... [1].

Zapewne nie ma to żadnego znaczenia, ale jest to jeden z bardzo niewielu przypadków, gdy – moim niezwykle skromnym zdaniem – autor trochę się zagalopował. Zabijanie jeńców, czy to za pomocą miecza (VIII wiek p.n.e.), czy pistoletu maszynowego marki Schmeisser (rok 1944), nie jest walką gladiatorów. A rozmaite zawody sportowe (igrzyska) odbywały się w Grecji i nie tylko, i wcześniej, i później.
Inna koncepcja wskazuje Etrusków jako pomysłodawców walk gladiatorów. Problem w tym, że wszystkie materiały, na których można by się opierać, powstawały kilkaset lat po wydarzeniach w nich opisywanych.

Najbardziej interesujący wydaje mi się okres panowania dynastii julijsko-klaudyjskiej, to jest szczyt popularności walk gladiatorów. Był to też czas, w którym władcy Rzymu zorientowali się, że igrzyska i pojedynki gladiatorów można wykorzystać do celów politycznych. Zapewnienie motłochowi jedzenia i prymitywnej, brutalnej rozrywki ułatwia kontrolowanie go. Z tych czasów pochodzi powiedzenie poety Juwenalisa „panem et circenses” (chleba i igrzysk), które znają, rozumieją i stosują wszyscy rządzący do dziś.

W pewnym momencie Bishop zadaje pytanie, czy do pospólstwa podziwiającego zmagania gladiatorów, nie jest nam, współczesnym, bliżej, niż gotowi jesteśmy to przyznać? Autor na to nie odpowiada, ale ja sobie pozwolę – ależ oczywiście, że jesteśmy tacy sami! Wystarczy spojrzeć na tłumy obserwujące, czasem godzinami, miejsca wypadków i katastrof, z tym cudownym dreszczykiem grozy i obrzydzenia.

„Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – to zaledwie 190 stron w tym kalendarium, słowniczek, bibliografia. Napisana przystępnym językiem, więc czyta się bardzo szybko. Pozycja niewątpliwie ciekawa, ale jednak nieporywająca.




---
[1] M.C. Bishop, „Gladiatorzy. Krew i igrzyska”, przekład Katarzyna Skawran, wyd. RM, s. 19.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

poniedziałek, 15 września 2025

Nieświęci sędziowie w USA

 „Lista sędziego” – John Grisham

Podczas lektury pierwszych kilku kartek wydawało mi się, że znam tę historię, że już to czytałem, ale jednak nie. Okazało się, że „Lista sędziego” to kontynuacja powieści tegoż autora „Demaskator”, w której również główną bohaterką jest Lacy Stoltz z Komisji Dyscyplinarnej Sędziów stanu Floryda.

„Lista sędziego” to thriller prawniczy, a z takich właśnie znany jest Grisham, z wyjątkowo mocno akcentowanym wątkiem kryminalnym czy wręcz sensacyjnym.

Jeri Crosby, początkowo anonimowo, zgłasza się do Lacy Stoltz z donosem na czynnego zawodowo sędziego. Według niej sędzia ten zamordował przynajmniej sześć osób; drugą ofiarą był ojciec Jeri Crosby, wykładowca prawa na lokalnym uniwersytecie. Profesor ośmieszył podobno nieprzygotowanego studenta, a ten, po latach, sam będąc sędzią, zemścił się, mordując lubianego przez wszystkich wykładowcę.

Jeri Crosby nie dysponuje żadnymi twardymi dowodami, ale ma za to wiele wiarygodnych poszlak, które wyraźnie i jednoznacznie wskazują na sędziego Rossa Bannicka z Florydy.
Szefowa Lacy odmawia zajęcia się sprawą. Nie w tym rzecz, że poszlaki to za mało dla Komisji Dyscyplinarnej Sędziów, ale... ta instytucja bada nieetyczne postępowanie sędziów, a nie seryjne zbrodnie; nie zajmuje się takimi sprawami. Sama Lacy też ma pewne wątpliwości choć raczej wierzy córce zamordowanego sędziego.

Nagle szefowa Komisji Dyscyplinarnej Sędziów zmienia pracę, a jej stanowisko zajmuje Lacy Stoltz. Sędzia Bannick morduje kolejne ofiary i... w taki oto sposób rollercoaster się zaczyna.

sobota, 13 września 2025

Pożegnanie z Harrym Hole

„Karaluchy” –  Jo Nesbø

Czytałem, bez zachwytu, „Człowieka nietoperza”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Sydney, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci swojej rodaczki, Inger Holter. Temu bohaterowi postanowiłem dać drugą szansę i sięgnąłem po „Karaluchy”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Tajlandii, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci w burdelu norweskiego ambasadora. Powieści są podobnie naciągane, naiwne i odklejone od rzeczywistości, a bohater, rzekomo alkoholik, który na czas ważnego śledztwa postanawia nie pić i bez problemu słowa dotrzymuje – zupełnie niewiarygodny. Tak więc będzie to moje ostatnie spotkanie z Harrym Hole, ale... zapewne nie z Jo Nesbø, bo jego „Królestwo” uważam za powieść genialną. 

wtorek, 9 września 2025

Matthew Perry już nie cierpi

 „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” – Matthew Perry

Przeczytałem wiele książek na temat uzależnienia od alkoholu, więc moja wiedza na ten temat jest odrobinę wyższa od średniej krajowej. W tym przypadku zupełnie nowe były dla mnie pojęcia „dom trzeźwości” i „towarzysz trzeźwości”.

Nie obejrzałem ani jednego odcinka „Przyjaciół”. Właściwie to żadnego filmu, w którym znaczącą rolę kreował Perry. Znajomi go lubią, więc zakładam, że to był (zmarł w 2023 roku) naprawdę dobry aktor, a jego autobiografię czytałem ze względu na uzależnienie, a nie dorobek aktorski.

Dzieci w domach dysfunkcyjnych (nie muszą to być od razu domy narkomańskie lub pijackie) przybierają pewne typowe postawy, żeby jakoś radzić sobie w niezbyt przyjaznym środowisku. Może to być bohater rodzinny, kozioł ofiarny, maskotka lub zapomniane dziecko. Zaburzenia tego typu (DDA/DDD) często pozostają na resztę życia i mocno je determinują. Perry ewidentnie należał do maskotek, to jest dzieci przymilnych, uroczych, rozładowujących napięcia w domu i nie tylko przez żarty lub wygłupianie się. Dorosłe maskotki nadal zabawiają, rozśmieszają otoczenie, żeby rozładować napięcie, smutek, strach. Im samym zwykle nie jest wesoło, nie potrafią się cieszyć. W swojej książce Perry nadal stara się rozśmieszać, nawet gdy pisze o poważnych sprawach.

Nie umiem zdecydować, czy właściwie lubię ludzi, czy nie.
Ludzie mają potrzeby, kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie. Alkohol był moim najlepszym przyjacielem, bo nigdy o sobie nie gadał. Po prostu był obok, jak niemy pies u nogi, i zerkał na mnie, zawsze gotowy do wyjścia na spacer. Odejmował tak wiele bólu, łącznie z samotnością, którą odczuwałem nie tylko wtedy, gdy byłem sam, ale także wśród ludzi. Dzięki niemu filmy stawały się lepsze, piosenki stawały się lepsze, ja sam stawałem się lepszy. Sprawiał, że czułem się komfortowo tam, gdzie byłem, i nie pragnąłem już znaleźć się gdzie indziej – gdziekolwiek*.

„...kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie” – to właśnie miało być zabawne. I jest, jeśli się taki rodzynek wypatrzy. Na scenie nie byłoby problemu, bo do przekazu dochodzi mowa ciała. Ton głosu i mimika. W tekście bywa trudniej.

Życie alkoholików, to wewnętrzne, duchowe, emocjonalne, jest bardzo podobne, choć jeden będzie menelem żebrzącym pod marketem, a drugi bogatym celebrytą. Alkoholizm jest chorobą psychiczną (umysłową) z charakterystycznym pakietem objawów. Reszta to dekoracje i statyści. Bardzo wyraźnie widoczny u alkoholików jest egoizm i egocentryzm – w książce rzuca się w oczy u aktora wyjątkowo mocno.

Wydawałoby się, że pieniądze ułatwią powrót do zdrowia zamożnym alkoholikom, ale tak się nie dzieje. Matthew Perry, jak twierdzi, wydał siedem milionów na różne terapie, ale efekt tych działań był problematyczny lub żaden.

Mieszkałem wtedy w domu trzeźwości w południowej Kalifornii. Nic w tym dziwnego – pół życia spędziłem w różnych ośrodkach dla uzależnionych i domach trzeźwości. To całkiem dobre rozwiązanie dla dwudziestoczterolatka; gorsze, kiedy masz czterdzieści dwa lata. Ja miałem lat czterdzieści dziewięć i wciąż nie radziłem sobie sam ze sobą.
Na tym etapie wiedziałem o uzależnieniu od alkoholu i narkotyków więcej niż wszyscy trenerzy i duża część lekarzy, których spotykałem w tych ośrodkach. Niestety taka samowiedza nic nie daje. Gdyby droga do trzeźwości wymagała ciężkiej pracy i pogłębionej wiedzy, bestia byłaby dla mnie już tylko złym wspomnieniem. Musiałem zmienić się w zawodowego pacjenta, żeby w ogóle przetrwać. Nie ma co się oszukiwać. W wieku czterdziestu dziewięciu lat wciąż bałem się być sam. Kiedy mój szalony mózg (szalony zresztą tylko w tym obszarze) zostawał sam, zawsze znajdował jakąś wymówkę, żeby zrobić to, co niewyobrażalne: pić i ćpać. Jako że mam za sobą całe dekady życia zniszczone piciem i ćpaniem, przeraża mnie, że mógłbym zrobić to znowu. Nie boję się przemawiać do dwudziestu tysięcy ludzi, ale kiedy wieczorem siadam sam na kanapie przed telewizorem, oblewa mnie zimny pot. Boję się własnego umysłu, własnych myśli; boję się, że mój mózg po raz kolejny każe mi sięgnąć po narkotyki. Wiem doskonale, że mój umysł chce mnie zabić*.

To bardzo ważny cytat, który pokazuje coś niezwykle istotnego: wiedza alkoholika na temat alkoholizmu nie leczy jego alkoholizmu.

Jeszcze jedno ważne zagadnienie – jak to się dzieje, że jedni ludzie nadużywający alkoholu zostają alkoholikami, a inni nie? Od razu informuję, że w tej książce na to pytanie satysfakcjonującej odpowiedzi po prostu nie ma. Nigdzie indziej też nie, ale może kiedyś...

Kilkadziesiąt lat temu w Ameryce można było dzieci wysyłać w daleką nawet podróż samotnie. Dostawały wtedy tabliczkę z napisem: małoletni bez opieki (unaccompanied minor) i była to informacja dla obsługi (samolotu, statku, pociągu), że dzieckiem trzeba się zaopiekować, zadbać o nie szczególnie, bo właśnie podróżuje samo. W ten sposób nawet dalekie trasy przebywały dziesiątki tysięcy dzieci, ale... dla Perry’ego było to przeżycie traumatyczne, które zapamiętał do końca życia. Do końca życia bał się też odrzucenia i czuł się samotny, choć akurat nim opiekowało się i wspierało go wyjątkowo wiele osób. Są po prostu predyspozycje, które jedni mają, a inni nie. Ktoś użył określenia „wrażliwość”, ale to błąd, alkoholicy nie są wrażliwi, są przewrażliwieni na swoim punkcie.

Autobiografia pisana w pierwszej osobie, może nieco chaotycznie, ale zwykle jednak chronologicznie. Całe jego życie to picie, ćpanie, wiele terapii odwykowych, kariera aktorska, a nawet sława, gra w filmach, zrywane związki (najdłuższy trwał sześć lat), samotność i prawie nieustające cierpienie. Smutna lektura. I jeszcze jedno – nie jest to opowieść o sitcomie „Przyjaciele”, ale o tragedii chorego człowieka.



---
* Matthew Perry, „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”, przekład: Jacek Żuławnik, Paweł Bravo, Anna Klingofer-Szostakowska, Natalia Mętrak-Ruda, Foksal, 2022, e-book.

czwartek, 4 września 2025

Czemu Mooney musiał umrzeć

 „Zdradzeni” –  Sam Giancana, Chuck Giancana

Napisano przynajmniej trzy książki, które – moim zdaniem – powinny odbić się wielkim echem na prawie całym świecie, a już na pewno w Ameryce, które jednak nie wywołały żadnej rewolucji, nawet żadnego szoku. „Oswald: zabójca czy kozioł ofiarny?” Joachima Joestena (o zabójstwie prezydenta Kennedy’ego), „Słyszałem, że malujesz domy” (o zamordowaniu Jimmy’ego Hoffy, przywódcy związku zawodowego Teamsterów, książka i film w Polsce znane pod tytułem „Irlandczyk”) i wreszcie „Zdradzeni” Chucka Giancany, przyrodniego brata Sama Giancany (o przestępczości zorganizowanej i jej związkach z polityką, o zamachu na Kennedy’ego, o śmierci Marilyn Monroe i wielu innych osób). Kiedy te wydarzenia się rozgrywały, były na ustach wszystkich, ale jakoś szybko zostały zapomniane, a wyjaśnienie ich jakby już nikogo nie interesowało. Ten brak zainteresowania wydaje się wręcz nienaturalny. Gdyby jeszcze jakiś poważny historyk i badacz wykazał, że zawarte w nich informacje nie mogą być prawdziwe, to bym zrozumiał, ale o niczym takim mi nie wiadomo... na razie.

We współczesnym świecie, zdemaskowanie bredni autora i/lub wydawcy nie jest jakimś wielkim problemem. Zdemaskowane zostały kłamstwa autora „Miliona małych kawałków”, ujawnione zostało oszustwo wydawcy „Idź, postaw wartownika”, nie stanowi wielkiego wyzwania wskazanie fantazji Siembiedy (ojcem bomby atomowej był Oppenheimer, a nie Stanisław Ulam, jeden z wielu matematyków pracujących w ośrodku badań jądrowych w Los Alamos, a sławetna Księga Szkocka, tworzona w kawiarni Szkockiej przez matematyków z Lwowskiej Szkoły Matematycznej, zawierała zadania, tworzone przez matematyków, czasem też ich rozwiązania, a nie tajne zapiski Ulama o bombie atomowej! [1]).

„Zdradzeni” Chucka Giancany (Sam Giancana występuje jako współautor chyba tylko w celach marketingowych) to biografia rodziny Giancanów, ale głównie Sama, pisana w pierwszej osobie przez Chucka, jego przyrodniego brata. Sam „Momo” Giancana (ksywa „Momo” pochodzi od słowa „Mooney” oznaczającego w slangu „szalony”, bo Giancana był znany z gwałtownych i nieprzewidywalnych zachowań); jeden z ważniejszych szefów mafii chicagowskiej. Jest też w niej mowa o powstawaniu i ewolucji zorganizowanej przestępczości w Chicago, a dalej w całych Stanach i wreszcie w innych krajach. O powiązaniach krwawego Syndykatu z politykami i wpływie gangsterów na wybory prezydenckie w USA. Jest wreszcie o zamachu na prezydenta Kennedy’ego (syna Joe Kennedy’ego, przemytnika bimbru i cukru związanego z mafią), o tajemnicy śmierci Marilyn Monroe (czopek z zabójczą dawką barbituranów – jak twierdzi autor „Zdradzonych”), o życiu i śmierci wielu gangsterów, ale też zwyczajnych ludzi, którzy nie chcieli się podporządkować.

Związki Kennedy’ego z mafią przecinały się w tysiącu punktów. Oprócz milionów, które zarobił na nielegalnym handlu alkoholem, w latach dwudziestych zbił fortunę w Hollywood, korzystając z pomocy ukrytych za kulisami nowojorskich i chicagowskich gangsterów [2].

Książkę, choć typowo biograficzną, czyta się bardzo dobrze, a pakiet archiwalnych fotografii pomaga poczuć ducha czasów i lepiej poznać prezentowane osoby, głównie gangsterów.



---
[1] Mariusz Urbanek, „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Kawiarnia_Szkocka
[2] Sam Giancana, Chuck Giancana, „Zdradzeni”, przekład Bożena Poręcka, wyd. Ryton, 1992, s. 245.

wtorek, 2 września 2025

Clive i Dirk w roli dydaktyków

 „Świt półksiężyca” – Clive Cussler, Dirk Cussler

Stosunkowo nowa pozycja Clive’a i Dirka Cusslerów, z czerwca 2025. Od kiedy panowie pisać zaczęli we dwóch, jakość tego pisarstwa znacząco spadła, niestety.

„Świt półksiężyca” to powieść przygodowo-sensacyjna przeładowana elementami dydaktycznymi. Przypomina mi przygody Tomka Wilmowskiego Alfreda Szklarskiego, gdzie też – przy okazji przygody – przemycano młodym czytelnikom mnóstwo informacji z najróżniejszych dziedzin wiedzy.

Początek nowej ery – piraci zatapiają rzymską galerę, przewożącą tajemniczy ładunek.
Pierwsza wojna światowa – Na Morzu Północnym eksploduje brytyjski krążownik. Nie trafiła go niemiecka torpeda, jak się to początkowo wydawało, bo wybuch nastąpił od wewnątrz.
Czasy współczesne – Dirk Pitt, szef zespołu Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych, odkrywa pod wodą kolejne artefakty, a w tym tajemniczy Manifest, o który cały czas chodziło, i który może zupełnie zmienić oblicze kościoła. Co temuż kościołowi mocno się nie podoba, a żeby do zmian nie dopuścić, gotów jest mordować.

Powieść nie jest zła, ale w porównaniu do pierwszych tomów Cusslera z cyklu „Dirk Pitt”, które pisał jeszcze sam – niestety, znacznie gorsza.

sobota, 30 sierpnia 2025

Opowiadania dość przeciętne

 „Bez ryzyka i inne opowiadania” – Lee Child

Zbiór dwudziestu krótkich opowiadań Lee Childa. W żadnym z nich nie pojawia się główny bohater tego autora, Jack Reacher. Nie wszystkie z nich są kryminalne, na przykład historyjka o dziennikarzu, który robi wywiad z rodziną znanego w Paryżu, czarnoskórego muzyka i dowiaduje się, że kilkadziesiąt lat wcześniej jego brata zlinczowano w USA. Te kryminalne lub sensacyjne bardzo przypominają mi inny zbiór opowiadań – „Perfidię” Łysiaka.

Wykaz tytułów:
1. OCHRONIARZ
2. MISTRZOWSKI TRIK
3. DZIESIĘĆ KILO
4. BEZ RYZYKA
5. POD KAŻDYM WZGLĘDEM NORMALNY
6. ROZWIĄZANIE KALIBRU .50
7. TRANSPORT PUBLICZNY
8. JA I PAN RAFFERTY
9. SEKCJA 7 (A) (OPERACYJNA)
10. UZALEŻNIENIE OD SŁODYCZY
11. ZWIĄZEK TĘPOGŁOWYCH
12. SŁYSZAŁEM ROMANTYCZNĄ HISTORIĘ
13. MÓJ PIERWSZY PROCES O POSIADANIE
14. MOKRO OD DESZCZU
15. CO TAK NAPRAWDĘ SIĘ STAŁO?
16. PIERRE, LUCIEN I JA
17. NOWY PUSTY DOKUMENT
18. SHORTY I WALIZECZKA
19. WSZYSTKO ZA PAPIEROSA
20. ŚCIŚLE WEDŁUG DANYCH

Opowiadania króciutkie, często zaskakujące, czyta się je wyjątkowo szybko; każde z nich jest skończoną, zamkniętą całością. Ich bohaterami nie zawsze bywają policjanci, ale właściwie częściej bandyci, przestępcy, płatni zabójcy, ochroniarze itd.

W 1954 roku policja San Francisco nie była ani lepsza, ani gorsza od innych jednostek tego rodzaju w dużych miastach całego kraju. Oznacza to, że była zróżnicowana. Część funkcjonariuszy była szlachetna, część sumienna, część pracowała wyłącznie z poczucia obowiązku, część była ospała i przewrażliwiona, część nieprawdopodobnie skorumpowana, agresywna i brutalna. Innymi słowy, pod każdym względem była to normalna policja. Dotyczyło to również wyposażenia. Dziś wydaje się żałośnie skromne. Wtedy innego nie było. Maszyny do pisania, kalka, akta w kartonowych pudłach, stare telefony z tarczą ustawione z dumą na metalowych biurkach z nadwyżek wojennych*.

Na końcu zbioru pojawia się też, jakby odrobinę oddzielnie, opowiadanie dwudzieste pierwsze, „Na twardo”. Napisane wspólnie przez Lee Childa i Tess Gerritsen. Jego bohaterami są: były żandarm, Jack Reacher i była agentka jakichś tajnych służb, około sześćdziesięcioletnia obecnie, Maggie Bird.

W Przedmowie Lee Child opisuje, jak to świetnie się bawił, konstruując i pisząc te opowiadanka, a ja mu wierzę. Tyle, że jako czytelnik, bawiłem się znacznie mniej. Podczas lektury wiele razy zadawałem retoryczne oczywiście pytanie „i to ma być ten sławny Lee Child?!”. „Bez ryzyka” nie jest może zbiorem jakoś wyjątkowo złym, ale gdybym zaczął czytać Childa od niego, to prawie na pewno nie sięgnąłbym po żadną inną pozycję. Dlatego nie polecam na początek, bo można się zrazić – geniuszu autora powieści z Jackiem Reacherem tu po prostu nie ma.



---
* Lee Child, „Bez ryzyka i inne opowiadania”, przekład Łukasz Praski, wyd. Albatros, 2025, fragment opowiadania „Pod każdym względem normalny”.

czwartek, 28 sierpnia 2025

Egzotyczna policja norweska

 „Zła wola” – Jørn Lier Horst

Patologiczny morderca Tom Kerr, odsiadujący za dwa zabójstwa młodych kobiet wieloletnią karę więzienia, oświadcza, że zamordował też trzecią dziewczynę i jest gotów wskazać miejsce, gdzie ukrył pokawałkowane zwłoki. W tej sytuacji policja organizuje wizję lokalną, podczas której – co było do przewidzenia – Tom Kerr ucieka, detonując przy tym granat, który poranił wielu policjantów.
Za organizację i zabezpieczanie tego przedsięwzięcia odpowiada komisarz William Wisting – główny bohater także kilku innych powieści Horsta. Przełożeni, prasa i Wydział Wewnętrzny zaczynają nagonkę na komisarza.

Od samego początku i od lat policja podejrzewała, że Kerrowi ktoś pomagał, że miał on wspólnika. Jako że nikt nic o nim nie wiedział, śledczy i prasa zaczęli go nazywać „tym drugim”. Organizując wizję lokalną policjanci mieli nadzieję upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, odnaleźć trzecią ofiarę i dorwać „tego drugiego”, bo podejrzewali, że zjawi się na miejscu akcji, by pomóc Kerrowi w ucieczce. Nic z tego nie wyszło.

Akcja powieści dotyczy dramatycznej pogoni za Kerrem, poszukiwania „tego drugiego” i wreszcie próby uratowania porwanej policjantki. Jest w tej historii kilka wątków pobocznych, na przykład Line, córka komisarza Wistiga, dziennikarka, nieprawidłowości w działaniu policji, dziwne postępowanie z dowodami, wątpliwa moralnie kariera adwokata, Claesa Thacke, wewnętrzne dochodzenie przeciwko komisarzowi itd.

Line pomniejszyła obraz, tak aby Claes Thancke również znalazł się w kadrze. Adwokat był w ciemnym garniturze i czarnych eleganckich butach, które nie nadawały się do przeprowadzenia wizji lokalnej.
Thancke miał na koncie wiele kontrowersyjnych spraw. Jego klienci należeli do najgorszych z najgorszych. Do tych, przed którymi należało chronić społeczeństwo. Uchodził za wyjątkowo skutecznego obrońcę, ale Line nie podobało się to, że wypowiadając się w mediach, bagatelizował drastyczność spraw, które prowadził*.

Wyjątkowo wciągająca, choć bardzo brutalna, powieść sensacyjna. Nie dało się odgadnąć konkretów zakończenia, bo autor to uniemożliwił, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Nie byłem zachwycony nietłumaczonymi wstawkami w obcym języku – niestety, nie znam norweskiego. Za dodatkowy bonus uważam ciekawostki na temat działania norweskiej policji. Choćby to: Tom Kerr zażyczył sobie, żeby podczas wizji lokalnej policjanci nie mieli żadnej broni i... tak się stało.



---
* Jørn Lier Horst, „Zła wola”, przekład Milena Skoczko, Smak Słowa, 2020.

sobota, 23 sierpnia 2025

Miłość i rzemiosło artystyczne

 „Figurki z Dachau” – Sarah Freethy

Akcja powieści dzieje się w różnych miejscach i w różnym czasie, jednak jest w tym pewna metoda. Zaczyna się w roku 1993, w Donar, Cincinnati. Na aukcji Clara Vogel kupiła dziesięć figurek z porcelany z Allach, w tym postać wikinga (wzorowaną na postaci z obrazu matki, Bettiny Vogel). Innych chętnych jakoś nie było. Clara Vogel już od lat poszukiwała człowieka, do którego należała figurka wikinga, bo żywiła nadzieję, że ten powie jej, kto jest jej ojcem.

Allach, fabryka czy manufaktura wyrobów porcelanowych, użytkowych i artystycznych, została założona w 1935 w niewielkim miasteczku Allach niedaleko Monachium. W 1936 została wykupiona przez SS i stała się częścią Głównego Urzędu Gospodarki III Rzeszy. W 1937 drugi zakład założony został na terenie obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie przymusowo pracowali więźniowie. Po wojnie firma Allach została zamknięta.

Następna lokalizacja w powieści to Weimar w Niemczech latem 1925 roku. Dwoje głównych bohaterów: Max Ehrlich, student Bauhausu (sławna uczelnia artystyczno-rzemieślnicza) na wydziale architektury, austriacki Żyd i Bettina Vogel, kontrowersyjna malarka. Młodzi ludzie spotkali się na jakimś przyjęciu i od samego początku mocno między nimi „zaiskrzyło”.

Ani matka (Bettina Vogel), ani Heida, gosposia, towarzyszka i powiernica, nigdy nie chciały rozmawiać z Clarą o jej ojcu. Wiadomo było, że mężem Bettiny był nazista, Karl Holz. Jednak nie on był ojcem Clary. Raz tylko, pod koniec życia, schorowana i mocno zamroczona Bettina, myląc córkę z gosposią, uchyliła niechcący rąbek tajemnicy.

Kunszt artystyczny Karla ograniczał się do dobrego gustu i grubego portfela. Dał mi tę figurkę z prezencie, ale nie on ją wykonał.
– Kto w takim razie?
– Ojciec Clary oczywiście.
Powietrze uszło z piersi Clary niczym fala odpływu opuszczająca kamienisty brzeg*.

Porcelanowa figurka wikinga wykonana przez ojca, to początkowo było wszystko, czym dysponowała Clara, gdy postanowiła odnaleźć jakieś informacje w swoim tacie. Wkrótce pojawił się kolejny trop, stare zdjęcie matki wykonane w Dachau i ludzie w pasiakach.

Fabuła powieści przebiega dwutorowo. Wielka, romantyczna miłość Bettiny i Maxa, konieczność ukrywania się jego oraz tego związku i to nawet przed rodziną – brat Bettiny był zadeklarowanym nazistą. Ta część jest typowo romansowa. Tor drugi, kilkadziesiąt lat później, to poszukiwania ojca i informacji o nim przez Clarę Vogel, której zaczyna w tym pomagać jej córka – tutaj bywa tajemniczo, przygodowo, momentami może nawet sensacyjnie.

Staram się tu nie ujawnić zbyt wiele, ale w sumie nie wiem, po co się wysilam – blurb zawiera nieomalże kompletny zestaw informacji zdradzający kluczowe elementy fabuły. A gdy dodać do tego kilkanaście pierwszych stron powieści, to wiadomo już pawie wszystko – może poza drobnymi detalami. Tym niemniej powieść całkiem niezła – oczywiście jest to romans, oczywiście pisany w typowo kobiecym stylu (nadmiar przymiotników i rozbudowanych określeń), ale to też przecież nic złego. Nazwa miasta w tytule pełni określoną rolę i użyta jest z premedytacją – to przynęta dla miłośniczek różnych "auschitzów", bo czy komukolwiek Dachau kojarzy się z czymś innym niż niemiecki obóz koncentracyjny? Tym niemniej Allach i fabryczka porcelany istniały naprawdę, więc powieść ma solidne oparcie w kilku drobnych faktach. Uważam, że powinna się podobać naprawdę wielu czytelniczkom.





---
* Sarah Freethy, „Figurki z Dachau”, przekład Barbara Łukomska, Marginesy, 2025, s. 68.









Dziękuję wydawnictwu Marginesy za egzemplarz recenzencki.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Życie osób transpłciowych

 „Droga smutku” – Robyn Gigl

Powieść sensacyjno-prawnicza i psychologiczna, której zadaniem – poza rozrywką – jest przybliżenie czytelnikowi zagadnień transpłciowości i tranzycji. Choć nie mam pewności, czy coś takiego możliwe jest w Polsce, to jest kraju, w którym pan w średnim wieku, pytany podczas sondy ulicznej o to, co by zrobił, gdyby okazało się, że jego syn jest homo sapiens, odpowiada, że zatłukłby orczykiem zboczeńca.

Wyjaśnienia. Tranzycja to, ogólnie, przechodzenie z określonego położenia lub stanu w inny. W tym konkretnym przypadku chodzi o cały zespól różnych działań, które prowadzą do zmiany sposobu eksponowania swojej płci z takiego, który jest spójny z płcią biologiczną stwierdzoną po narodzinach, w kierunku takiego, który zgadza się z płcią odczuwaną przez daną osobę. Natomiast transseksualizm, będący podzbiorem transpłciowości, jest to psychiczne identyfikowanie się z płcią inną niż wynikająca z własnych cech biologicznych, połączone z silnym pragnieniem zmiany własnej płci. Najprościej rzecz ujmując chodzi o osoby, które mają osobowość, psychikę, emocje, sposób myślenia i odczuwania kobiety, ale urodziły się z męskimi narządami płciowymi – lub odwrotnie.
Problem nienawiści i braku tolerancji dla osób transpłciowych obecny wśród niektórych środowisk może utrudnić, i tak niełatwy, proces ujawnienia się. W Polsce największym problemem społeczności osób trans jest brak akceptacji i zrozumienia – tylko co czwarta z nich jest akceptowana przez najbliższe grono osób.

Samuel Emmanuel Barnes, vel Sharise Barnes, vel Tamiqa Emanuel. Młoda transpłciowa prostytutka, karana wcześniej wiele razy za drobne wykroczenia, tym razem oskarżona jest o zamordowanie klienta. Twierdzi, że owszem, uderzyła nożem synalka znanego milionera i senatora o wielkich wpływach, jednak było to w obronie własnej. Facet miał się wściec, gdy okazało się, że atrakcyjna dziewczyna, którą wynajął, posiada męskie narządy płciowe.

Sharis ma bronić dwoje adwokatów. Duane Abraham Swisher. Afroamerykanin, trzydzieści pięć lat, żona Corrine Swisher, z domu Butler. Mieszka w Scotch Plains i ma jedno dziecko, dwuletniego syna Austina. Studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Columbia. Po Columbii wstąpił do FBI. Pracował tam przez siedem lat. Tutaj sprawy się nieco komplikują. Podobno trzy lata temu dobrowolnie zrezygnował z dobrej posady w FBI, ale pewne źródła podają, że odszedł, ponieważ był przedmiotem wewnętrznego śledztwa, które być może trwa nadal. Drugą częścią tej dwuosobowej spółki jest Erin Bridget McCabe, która nazywała się wcześniej Ian Patrick McCabe. Ian Patrick McCabe, rasy białej, trzydzieści pięć lat, rozwiedziony, dawniej żonaty z Lauren Schmidt, bezdzietny. Dwa lata temu zmienił nazwisko na Erin Bridget McCabe i zaczął praktykować prawo jako kobieta. Wszystkie jego dokumenty prawne zostały zmienione, aby odzwierciedlić jego nowe imię i płeć. Od tamtego czasu kontynuuje praktykę prawniczą, ale nie obnosi się jakoś szczególnie ze swoją zmianą płci.
Problematyczna sprawa i dwoje bardzo problematycznych obrońców. Od początku jasne jest, że ludzie bezwzględnego senatora Townsenda, będą mieli na nich mnóstwo haków.

Powieść stanowi udane połączenie dwóch głównych wątków. Kryminał prawniczy i próba rozwiązania zagadki, co naprawdę, dlaczego i w jakich okolicznościach, stało się z dwudziestoośmioletnim Williamem Townsendem juniorem. Kwestie społeczne i psychologiczne dotyczące osób transpłciowych, ich relacje z znajomymi, rodzinami, współpracownikami, szanse na ułożenie sobie, choćby w przybliżeniu, normalnego życia.

wtorek, 12 sierpnia 2025

Świat się zmienia nieustannie

Firma Google została założona w 1998 roku. Obecnie oferuje dziesiątki produktów i usług, ale najbardziej znanym i popularnym jest wyszukiwarka internetowa. Wielu ludziom zdarza się używać nazwy Google na określenie dowolnej wyszukiwarki, podobnie jak kiedyś Kodak, jako określenie dowolnego aparatu fotograficznego lub Frania na wirnikową pralkę. Często słyszę nawet, że trzeba coś „wygooglać”.

Od kiedy brat podarował mi pierwszy komputer, który zresztą sam złożył, używam wyszukiwarki Google stale, zwykle kilka razy dziennie. Może właśnie dlatego zacząłem zauważać coś dziwnego w jej działaniu. I o to właśnie chodzi w tym wpisie. I o wnioski z moich obserwacji wynikające.

Trwa to już od kilku-kilkunastu miesięcy – wyszukiwarka Google nadal jest niewątpliwie najlepsza na świecie, ale odnoszę wrażenie, że jakość wyników wyszukiwania się pogorszyła. Po zadaniu pytania nadal otrzymuję wyniki, ale... jakby już nie tak konkretne i dokładne, jak wcześniej. Przykład: pytam o nierzetelnych psychologów czy terapeutów. Odpowiedzi dotyczą ustawy o zawodzie psychoterapeuty, wskazań kwalifikujących do psychoterapii, zasad certyfikowania terapeutów, organizacji pracy grupy terapeutycznej itp.
Początkowo myślałem, że może w tym przypadku i stu innych, źle (cokolwiek to znaczy) zadałem pytanie. Nie, nie o to chodziło. Szukałem przyczyny w VPN, w stosowanym oprogramowaniu, sprawdzałem komputer pod kontem wirusów, wreszcie eksperymentowałem z innym komputerem. W końcu wykluczyłem czynniki zewnętrzne i wyszło mi, że to jednak wyszukiwarka Google prezentuje mniej precyzyjne wyniki niż kiedyś. Dlaczego tak się dzieje?

Teraz to, co najważniejsze oraz najbardziej zwariowane. Wyszukiwarka Google, będąca sztandarowym produktem tej firmy, przynosząca miliardy, z większościowym udziałem w rynku światowym (może poza Chinami), jest po prostu za dobra i firma Google z premedytacją obniża jej jakość. Tak, wiem, brzmi to nieprawdopodobnie, ale...
A co, jeśli firma Google bardzo mocno postawiła i inwestuje w rozwój SI (Sztuczna Inteligencja)? A co, jeśli firma Google zaczyna zdawać sobie sprawę, że ich wyszukiwarka jest tak dobra, że miliardy użytkowników nie zechcą migrować na rozwijane dopiero obszary i rozwiązania SI? Dlaczego miałbym szukać innych narzędzi, jeśli to, z czego korzystam od lat, świetnie działa? Ano właśnie! No to już nie działa tak świetnie.

Mój fantastyczny, może absurdalny, pomysł jest taki: firma Google planuje położyć albo przynajmniej osłabić swój najlepszy produkt, bo ten stoi na przeszkodzie rozwoju czegoś jeszcze lepszego – według ich wizji biznesowej. Myślę, że najbliższe 2-3 lata pokażą, czy zupełnie zwariowałem...

Szykuje się pożegnanie z parą?

 „Pomyśl dwa razy” – Harlan Coben

Wydawca twierdzi, że to dwunasty tom cyklu „Myron Bolitar” i najprawdopodobniej ma rację. Chyba przeoczyłem kilka kolejnych (zrobiłem sobie od Cobena prawie rok przerwy), a może to autor zastosował spory skok czasowy, bo akcja „Pomyśl dwa razy” dzieje się znacznie później niż w poprzednich tomach serii, a może jedno i drugie. Sporo się zmieniło, czasem trzeba się domyślać, zgadywać, odkrywać. Esperanza Diaz, Mała Pocahontas, skończyła prawo i pracuje we własnej firmie, Myron Bolitar sprzedał swoją agencję, ale po jakimś czasie założył nową – reprezentuje już nie tylko sportowców i działa nie tylko, jako ich agent, ale i w pełni wykwalifikowany prawnik. Nowa agencja również mieści się w Lock-Horn, gmachu należącym do Wina, ale już nie na trzecim piętrze, ale na najwyższym.

Bohaterowie to, jak i poprzednio, Myron Bolitar, prawnik i agent oraz Windsor Horne Lookwood III, czyli po prostu Win, przyjaciel Bolitara od czasów studenckich, milioner, psychopata, zabójca. Poprzednio z arystokratycznymi blond włosami – teraz ten blond mocno przetykany jest siwizną. Natomiast Myron, obecnie szczęśliwie żonaty z Teresą, ma dorosłego syna, którego wychowywał jego zaciekły wróg, Greg Downing.

Podczas lektury zauważyłem coś szczególnego – w powieści jest mnóstwo nawiązań do spraw i zdarzeń z wcześniejszych tomów cyklu. Niby coś tam jest wyjaśniane, w jednym dwóch zdaniach, ale jeśli ktoś nie czytał lub nie pamięta poprzednich wydarzeń, może być trochę trudno. Jakby autor wymyślił ciekawą intrygę, ale obudował ją fragmentami poprzednich powieści.

Greg Downing przekupił Big Burta Wessona, by celowo sfaulował Myrona Bolitara podczas meczu koszykówki. Kontuzja na zawsze zakończyła karierę sportową Myrona. Downing zrobił to z zemsty za niewierność żony – Myron spał z nią dzień przed jej ślubem z Downingiem. To jednak miało miejsce wiele lat wcześniej, w innym tomie serii. Bolitar i Downing po latach wybaczyli sobie wzajemnie – może nie zostali najlepszymi przyjaciółmi, ale ich relacje były znośne. Agencja Bolitara prowadziła nawet interesy Downinga. Później Dowling rzucił karierę i wyjechał w jakieś egzotyczne miejsca, by szukać własnego ja, albo coś w tym stylu. Po kilku latach od zniknięcia, skądś tam, przysłano jego prochy; Myron nawet uczestniczył w pogrzebie.

„Pomyśl dwa razy” zaczyna się, gdy do biura Myrona Bolitara wkraczają aroganccy agenci FBI, szukający Grega Downinga. Agenci upierają się, że na ciele niedawno zamordowanej modelki, znaleziono ślady DNA Downinga. Stąd wniosek, że on jednak żyje i podejrzenie, że Bolitar, jego agent i prawnik, wie gdzie przebywa. Rozpoczyna się poszukiwanie Grega Downinga oraz rozliczne działania zmierzające do rozwikłania zagadki, a w sumie to mnóstwa zagadek. Pojawiają się nowe postacie, Bo Storem, Joey Paluszek (ksywa zaiste infantylna, ale to pewnie pomysł tłumacza), ale też znana miłośnikom serii, była dziewczyna Myrona i kilkanaście innych osób.

Powieść znacznie lepsza od tysięcy autorstwa polskich gospodyń domowych, ale jak na Harlana Cobena, to raczej średnia. Zdecydowanie bardziej polecałbym wcześniejsze tomy z serii.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Lonesome Dove ostatni już raz

 „Księżyc Komanczów” – Larry McMurtry

Czwarta część cyklu „Lonesome Dove”; czwarta w kolejności ich wydawania, jednak chronologia zdarzeń plasuje „Księżyc Komanczów” pomiędzy „Szlakiem Umrzyka”, a „Na południe od Brazos”.

Głównymi bohaterami są dwaj Strażnicy Teksasu, Augustus McCrae i Woodrow Call. Przyjaciele nie są już nowicjuszami, ale do pełni wyszkolenia i doświadczenia też im jeszcze trochę brakuje – przynajmniej na początku tego tomu, bo pod koniec.... Tym razem wraz z dwunastoosobowym oddziałem Strażników wyruszają w pogoń za złodziejem koni, Komanczem Kopiącym Wilkiem. Oczywiście w powieści jest też miejsce dla krwiożerczego wodza, Garbu Bizona. Oddział dowodzony przez kapitana Inisha Sculla, dosiadającego ogromnego konia Hektora (Indianie nazywali go Koniem-Bizonem ze względu na długą i zmierzwioną sierść), prowadzi zwiadowca Kikapu, Sławne Buty.

„Garb Bizona siedział na skórze jelenia przy ognisku płonącym pod skalnym nawisem, który zatrzymywał ciepło i chronił przed pluchą. Był zajęty rozłupywaniem kości z nogi bizona. Robił to zawsze bardzo starannie, żeby nie uronić ani odrobiny maślanego szpiku. Mężczyźni, zwłaszcza ci młodzi, byli zwykle bardzo niecierpliwi. Nie przykładali wagi do tradycyjnych czynności. Jego syn Błękitna Kaczka rzadko łupał kości, a gdy już to robił, marnował połowę szpiku. Garb Bizona spłodził tego chłopca z meksykańską branką o imieniu Rosa, kobietą piękną, lecz nieznośną, która ciągle próbowała uciekać. Garb Bizona trzy razy ją schwytał i wygarbował jej skórę. Potem jeszcze dotkliwiej prały ją jego żony. Rosa była jednak uparta i uciekała nadal. Zimą, po urodzeniu chłopca, znowu zniknęła, zabierając ze sobą niemowlę. Garb Bizona był wtedy na rajzie. Kiedy wrócił, ruszył w pościg, ale przyszła wichura, która miotała nad prerią tak gęste tumany śniegu, że nawet bizony obracały się tyłem do wiatru. Kiedy w końcu znalazł Rosę schowaną pod podmytym brzegiem Washity, zdążyła już zamarznąć, ale Błękitna Kaczka nadal ssał jej zimny sutek*”.

Błękitna Kaczka, jedyny żyjący syn Garbu Bizona, choć bił się i zabijał odważnie, okazał się nierozgarnięty. Ojciec wiele razy zastanawiał się, czy nie wsadzić mu noża między żebra albo przynajmniej wyrzucić, co doradzali inni wodzowie, ale...

„Księżyc Komanczów” to nie tylko pogoń w deszczu i śniegu przez Llano za Kopiącym Wilkiem i meksykańskim bandytą. Autor, podobnie jak w innych powieściach z tego cyklu, przedstawił kompletny obraz życia na pograniczu w tamtych czasach. To oznacza, że wątków pobocznych jest w książce wiele.
Inez Scull, żona kapitana, którą nazywał włochatą dziwką, dosiadała i ujeżdżała młodych chłopców, gdy tylko mąż wyruszał na kolejną wyprawę – co ciekawe robiła to za jego wiedzą i nieoficjalną zgodą.
Augustus McCrae, zakochany w Clarze Forsythe, zupełnie sobie z tą relacją nie radzi, nie rozumie Clary, nie wie, o co jej naprawdę chodzi.
Woodrow Call dostrzega uczucia prostytutki, Maggie Tilton, ale dziewczyna wydaje mu się zbyt uległa, nachalna i bezkrytyczna.
Wybucha wojna secesyjna. Okazuje się, że Strażnicy Teksasu mają różne zapatrywania na ten temat.
I wiele, wiele innych.

Jacka Spoona, Pea Eye’a, Deetsa, Newta i kilku innych czytelnik zapewne dobrze pamięta z poprzednich tomów, ale Xavier Wanz, wiecznie w depresji z powodu różnic między Teksasem a Francją, Teresa Wanz, fryzjerka i nie tylko, Ahumado czyli Czarny Vaquero, to ważni nowi bohaterowie.

Odrobinę irytujący wydał mi się wyidealizowany obraz Strażników Teksasu – za marne grosze, ryzykując życiem, chronią i bronią niewinnych przed zbrodniczymi Indianami i Meksykanami. Naprawdę nie było to takie proste. Z uwagi na okrucieństwo, którym wykazali się podczas wojny amerykańsko-meksykańskiej nazywano ich Teksańskimi Diabłami. Mieli też spore „zasługi” w dziele eksterminacji Indian. Ale... powieść czyta się świetnie.





---
* Larry McMurtry, „Księżyc Komanczów”, przekład Marek Król, 2025.